Od epigonów do prekursorów

Co dr Świerz przewidział

W Tatry z ociąganiem zaglądnęła zima. Kończy się dziwny i niełatwy rok. Pora podsumować lato, oraz pewne narastające tendencje, w zakresie eksploracji Tatr. Tekst podsumowania ukazał się już w kwartalniku Tatry. Jest jednak kilka uwag i wniosków, na które nie ma miejsca w druku, a które należy przytoczyć, po lecie niebanalnym, ciekawym, a może nawet przełomowym. Refleksji jest sporo. Od tych z taternictwem niezwiązanych bezpośrednio, po te dla taternictwa kluczowe.

Internetowa "rzeczywistość" przeobraża świat realny w nową wspaniałą ludzkość, dla której PR i lans stają się wartościowsze od potu i zmagań, od taternickich zdobyczy, które nie uzyskały like‘owego znaczenia na społecznościowych portalach. W tej wirtualnej przestrzeni nie ma miejsca na nudne opisy, szczegółowe relacje. Fakty oraz rzetelność narratora zostają zastąpione fotką, kalekim zdaniem, półsłowami bez treści. Portale mieniące się górskimi nie mogą pozostawać z boku głównego nurtu. Nie mogą się zajmować tym, co nie zyskało statusu ważności na Facebook`u lub Instagramie. Nie ma czasu, środków, redaktorów, na opisywanie innej rzeczywistości niż wirtualna, na szukanie tego, co ma znaczenie ponad internetowe. Większą uwagę skupiają na "wyczynach", którymi zajmuje się pseudo publicystyka poczytnych pism, zaniedbując informowania czytelników, o tym, co historycznego miało miejsce w Tatrach.

Nie ma komu przypomnieć o rocznicy śmierci Włodka Cywińskiego. Nikt go nie wspomina, ani na portalach, ani na forach (poza jednym – przyjacielem). Gdzież są ci wszyscy, którzy tak ochoczo wypisywali imię Włodka koło swojego nazwiska, gdy potrzebowali dodać sobie splendoru, gdy znajomość z Włodkiem mogła im posłużyć do budowania ich własnej świetności. Czas weryfikuje siłę pozornych relacji, świadectw pod publikę.

Tęsknię za Tatrami sentymentalnymi, pełnymi uczuć wspinaczy, przeżyć zdobywców, lęków poszukiwaczy nowych dróg, euforii zdobywców dziewiczych turni i eksploratorów zapomnianych, niedostępnych miejsc. Tymczasem Tatry zaludniają się tysiącami zdobywców Wielkiej Korony Tatr w tym jednym najszybszym. Rekordomania i rekordziści zapełniają doliny i granie od Orlej Perci po Rysy i Gerlach. Na wspaniałych granitowych krzesanicach przybywa spitów, które odzierają tatrzańskie ściany z ich uroku, a zdobywców pozbawiają walki ze swoimi słabościami. Coraz mniej taterników dźwiga na swojej uprzęży haki i młotek, postrzegając je, jako artefakty minionej i zapomnianej epoki. Po raz kolejny tatrzański celebryta ogłasza ten sam rekord zdobycia tych samych turni, które rzekomo zdobył już rok wcześniej i postanawia jeszcze raz przypomnieć wirtualnemu światu o swojej przebojowości.

Obłęd mody i popularności odbija piętno nie tylko na ludziach, ale i górach. Doliny zapełniają się przypadkowymi pogromcami tego, co ktoś inny ogłosił im jako wybitne. Wypromowane w mediach szczyty i przełęcze koniecznie muszą znaleźć naśladowców pragnących je obstąpić, by nie być gorszymi od tych, którzy się wcześniej nimi pochwalili. Ani jedni ani drudzy zdają się nie pojmować, że cisza zwłaszcza ta medialna sprzyja ciszy i dzikości tatrzańskich zakątków. Ale dla nich Tatry to nie cisza, to nie subtelne piękno, to arena, na której najbardziej hałaśliwe popisy są największym dostojeństwem ludzi, ale w żadnej mierze drugorzędnych gór.

NAC - Mieczysław Świerz w 1925 roku

Gdy w 1928 roku Mieczysław Świerz pisał: „W pogoni za nowością a tout prix zaczęto dokonywać przejść coraz bardziej pozbawionych sensu i znaczenia, zaczęto wyłazić różnemi sposobami - ścianami, żebrami, grzędami, grańkami - na trzeciorzędne nabrzmienia grzbietowe, że doszło do tego, iż nawet dwa, blisko siebie położone, wierzchołki jednego i tego samego szczytu uznano za osobne jednostki, aby tylko móc na nie więcej dróg wyszukać...", chciał przekonać taterników, że nie warto przysparzać Tatrom nowych nazw, poprzez usilne wdzieranie się w miejsca mające świadczyć o czyimś pierwszeństwie. Bo według Świerza, wystarczy byśmy szli w masyw Lodowego, albo Ganku, i z tej czy z innej strony dotarli po prostu na szczyt. Jednym słowem mówił: Idźmy w góry, nie po laur, a dla Tatr. Czy to wołanie nie jest aktualne właśnie dzisiaj? Czy koniecznie niektórzy muszą epatować na innych, mniejszych lub większych neofitów tatrzańskich, swoją rzekomą erudycją górską? Czy tak bardzo potrzeba im tego usilnego szukania samopotwierdzenia, żeby udowadniać jak daleko są od plebejskiej gawiedzi górskiej, mając ją w pogardzie, a jednocześnie śląc do niej zalotne uśmiechy, tak konieczne dla podbijania wirtualnej popularności?

Kto dzisiaj Tatry zdobywa

Dlaczego wstępujemy w te góry? Czymże jest taternictwo? Pogonią za sławą? Wspinaczką po ubezpieczonych drogach na Mnichu lub Osterwie? Dotarciem do kolejnego spita? Kolekcjonowaniem wyższych i najwyższych szczytów, wpisaniem się w panujące trendy mody? Czy znalezienie się w grupie osób, w której wzbudzimy uznanie, jest rzeczywistym pragnieniem naszego umysłu? Czy pogoń za rekordem daje wolność naszemu ciału i duchowi? Bo przecież taternictwo jest walką z samym sobą, ze swoimi lękami. Jest przełamywaniem barier własnych, poprzez przełamywanie tego co niezdobyte. To wnikanie w rejony trudne i niedostępne, tam gdzie jeszcze nie odważyliśmy się wstąpić, tam gdzie nic i nikt nie wskazuje nam kierunku, poza własnym ego, poza osobistym imperatywem zbliżania się do natury. Poza tym co znane i popularne.

Na te meandry kurczących się Tatr, wstępują osobowości, którym przeszkadza medialny wrzask, którym najbardziej odpowiada bliskość Tatr. Wśród nich zdobywca zimowego przejścia Głównej Grani Tatr Michal Sabovčik. Wraz z Sis Kristofovicovą i Dawidem Šatankiem postanawia w trzy dni przejść łańcuchówkę trzech dróg spiskich taterników Vlada Petríka i Dana Bakoša w trzech różnych dolinach. 28 sierpnia biwakują w Czarnej Jaworowej, skąd następnego dnia atakują drogę Bakoš - Petrík (V, A1) z 8.9.1971 na Małej Śnieżnej Turni. Z ciężkimi plecakami pokonują ją w 9 godzin wyceniając na V. Po biwaku na szczycie, przez grań Śnieżnych Turni, schodzą do Doliny Pięciu Stawów Spiskich, a stamtąd do Lodowej Dolinki. Po noclegu przechodzą drogę Bakoš - Petrík (V,A1) z 8.5.1972 na Lodowej Kopie, wyceniając ją na VI. Kolejny biwak wypada im pod Ostrym Szczytem, na który wspinają się następnego dnia drogą D.Bakoš, M.Neumann, V.Petrík (V) z 6. 6.1971.

Północnym ścianom Jaworowego Muru, uchodzącym za typowe zimowe, przybyły tego lata dwie nowe drogi. Na Wielkiej Jaworowej Turni czeski zespół Michal i Anna Coubal w dwu dniowej wspinaczce, tylko przy użyciu haków i tradycyjnej asekuracji, wytyczyli pokonującą ponad 700 metrów deniwelacji „Pulnoční hlídka” (VII+). Na Jaworowym Szczycie Adam Kaniak i Marek Kultan dodają “Vojna a poézia”(VIII+), bez użycia wiertarki.

Północne ściany Śnieżnych Turni w pięknej łańcuchówce drogami Stanisławskiego eksploruje tego lata Piotr S., solo bez asekuracji. Rozpoczął od drogi WHP 2872 (III) na Wielką Śnieżną Turnię. Następnie przez Siwą Przełęcz zszedł do Złotej Strągi, ponownie wrócił na przełęcz Jankową Drabiną, a dalej na wcześniej opuszczony szczyt trawersem po stronie Doliny Śnieżnej. Drogą WHP 2873 (II) zszedł do Śnieżnego Bańdziocha, skąd drogą WHP 2877 (III) dostał się na Śtyrbną Przełęcz, a z niej granią na Pośrednią Śnieżną Turnię. Z niej zszedł pod ścianę drogą WHP 2887 (0+). Ponownie wszedł na dopiero co opuszczony szczyt częściowo drogą WHP 2886 (IV) z własnymi wariantami (V) i jeszcze raz udał się w dół jak wcześniej. Przeszedł pod Małą Śnieżną Turnię, na którą wszedł drogą WHP 2902 (III), po drodze zdobywając Śnieżnego Chłopka. Do podnóża dotarł przez Przełęcz Ścienki drogą WHP 2892 (II). Całość w 7,5 godziny.

W Dolinie Batyżowieckiej swój Rok 1934 w imponującej wspinaczce pokonuje Grzegorz Folta przechodząc solo bez asekuracji osiem dróg Jana Gnojka i Jana Sawickiego w niecałe 8 godzin netto (czas przewodnikowy to 26 godzin). Ktokolwiek przechodził jedną z tych dróg, zdaje sobie sprawę z wysiłku, szybkości, stopnia ryzyka i stopnia przełamywania barier, koniecznych do wykonania takiej łańcuchówki. Znamienne jest środowiskowe milczenie na ten temat. Mimo szczegółowej, a wręcz wzorcowej relacji, przydatnej zwłaszcza innym, ochoczo rozgłaszającym swoje tatrzańskie zdobycze, zabrakło dyskusji na ten temat, jakby to przełomowe wydarzenie nie miało miejsca. Ponadto w jednym sezonie letnim Folta pokonał 75 dróg wspinaczkowych (z czego 56 solo). To jest ponad dwa i pół miesiąca pogodnych dni, chcąc codziennie robić tylko jedną drogę. Co w tatrzańskich warunkach jest praktycznie niemożliwe.

Przytoczone przez mnie przykłady wskazują nie tylko na szukanie w Tatrach odosobnienia, ale na zasadnicze kurczenie się Tatr. Wskazują na nowe kierunki w taternictwie. To w zasadzie powrót do taternictwa przedwojennego, ale w nowej skali, w nowym wymiarze. To co minionym pokoleniom zajmowało kilka tygodni staje się możliwym do przejścia w jeden dzień. Renesans północnych ścian, ze świadomym wkraczaniem w nie latem, bierze się nie tylko z unikania tłoku na popularnych ścianach południowych, ale jest sięganiem po wyzwania, które kiedyś uznano za wyłącznie zimowe. Ale jest jeszcze czymś innym. Jest szukaniem tych wrażeń, które towarzyszyły ich pierwszym zdobywcą. Jest również odkrywaniem zapomnianych dróg na nowo. Jest odkrywaniem ich nowej struktury, która często ulega zmianie poprzez obrywy, przez niedostateczność opisów i powtórzeń.

O ile żywcowanie nie jest niczym nowym i solowe przejścia różnych wspinaczy od lat budzą respekt i podziw, o tyle zejścia w stopniu IV+ nie są już ani tak popularne, czy w ogóle znane, a z pewnością są na tyle rzadkie, że trzeba podkreślić, iż w tym wypadku oznaczają nowe podejście do taternictwa. Wnoszą nowy rozdział w tym, co możemy określić eksploracją Tatr.

Łańcuchówki wciąż pozostają wyzwaniem z uwagi na potęgowanie wysiłku i trudności w krótkim czasie. Są tym, co zbliża do granic własnych możliwości. Są kumulacją pragnień i zachłanności doznań wspinaczkowych. Z jednej strony szukają tychże doznań, z drugiej zaś wymagają pełnego skupienia, odcięcia uwagi od tego, co nas otacza, po to, co pozwala postawić następny krok. Solowe przejścia bez asekuracji zwiększają możliwości łączenia dróg w stopniu nieosiągalnym dla najsprawniejszego zespołu.

Nowatorstwo solowych łańcuchówek nie polega na tym, że się rozwijają, że wykraczają poza granice dotychczas znane. Ich nowatorstwo polega na logistyce ich wytyczania. To nie jest logistyka oparta na wertowaniu przewodnika. Opiera się ona na takiej znajomości Tatr, żeby nie stały się one zagrożeniem. Opiera się na takim przenikaniu Tatr, by pokonywane drogi układały się w historyczny ciąg, by przeszłość i współczesność tworzyły spójną całość. Przygotowanie takich dróg i siebie do nich, jest procesem i pasją wykraczającą poza sportowy aspekt. Rozwija się w tym samym duchu, który pchał praojców taternictwa w nieznane ściany, z tym samym pragnieniem Tatr, z tą samą tęsknotą do tych gór, która umacnia ich poznawanie.

Zdaję sobie sprawę, jak często odległe od osobistych cech, jest dzielenie się swoimi przejściami. Wiem, że niektórzy woleliby pozostać anonimowymi taternikami. Podzielam z nimi dylematy związane z tym, o czym pisać i jak pisać, by nie obdzierać Tatr z ich piękna, by nie przywoływać ludzi niedojrzałych do tego piękna, by nie przywodzić w te góry wandali i kolekcjonerów wszystkiego co naj. Tym bardziej cenną jest możliwość brania udziału w wędrówkach, których nie dokonamy, możliwość przyglądania się nowemu obrazowi Tatr, jaki wyłania się z ich przejść.

Tekst i zdjęcia niepodpisane

Adam Śmiałkowski