Bój o Wielką Grań i jak go nie przegrać

Czyli gdzie Główna Grań Tatr nieba dotyka i czy taternictwo z Biblią się styka

Odpowiadając w najprostszy sposób na ten tytułowy dylemat, łatwo jest stwierdzić, że podczas widma Brockenu (mamidła górskiego), nieba dotykają ci, którzy się znajdują na grani. Owo zjawisko optyczne, daje nam złudzenie przebywania w chmurach, do tego w aureoli sławy (jeśli nie świętości). To może być nawet ta sława, o której wspominał Wojciech Kurtyka. Każdy, kto doświadczył tego zjawiska, odczuwał niewątpliwą przyjemność, jaką daje odbiór owej iluzji. Czy jest więc ono na tyle realne, żeby je uznać za rzeczywiste? Chyba najlepiej tych, którzy ku niebu sięgają, przybliża nam Biblia. Czy przyjmowanie biblijnych mądrości i zasad jest tylko i wyłącznie domeną wierzących? Raczej nie. Każdy racjonalnie myślący znajdzie tam tyle samo cennych wskazówek, co największy fanatyk religijny. A więc i taternik.

Rozwijając tytułową myśl, trzeba koniecznie wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie, który ów tytuł kryje. Taternictwo (ale też alpinizm) jest tą formą sportowej rywalizacji, która nie poddaje się prostym ocenom. To sport, który w bardzo szczególny i wyraźny sposób wymyka się próbom weryfikacji wyczynu. Co ważne, pojawia się w tym momencie rewers, tego niezwykle złotym blaskiem emanującego medalu. Albowiem przez to samo (przez ów brak jednoznaczności), łatwiej jest nadać różnym osiągnięciom charakter czynu niebywałego i nadzwyczajnego.

Fot.1 Widmo, albo mamidło

Takie czyny, mające miejsce tak blisko nieboskłonu, przenoszą pamięć o nich daleko poza obecne czasy. Sytuują tych, którzy się ich podejmują na firmamencie gwiazd niebotycznie odległych od zwykłego śmiertelnika. Wszystkie te wyczyny działają szczególnie mocno na wyobraźnię laików, ludzi z górami niezwiązanymi, w Tatrach bywających okazjonalnie. Współcześnie nawet owi laicy dostrzegają, że masowe wejścia na Mount Everest przestają być wyczynem sportowym, a przybierają formę dobrze zorganizowanej masowej turystyki, dla szczególnie bogatych, czy dobrze predysponowanych fizycznie osób. Skąd taka zmiana w zdobywaniu Himalajów? Jak to się ma do Głównej Grani Tatr? Himalaje zostawmy na boku. Niech posłużą jedynie za przykład, który dobitnie pokazuje zjawisko uprzystępniania gór. Czas przejść jednak do meritum i odnieść się do Tatr. Skupię się tu wyłącznie na Głównej Grani Tatr, czy też na Wielkiej Grani jak piszą niektórzy. Niech ona pozostanie kluczowym zagadnieniem tego artykułu.

Czy i jak oceniać

„Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc…”
2 Kor 12, 9

Dlaczego tak sobie cenimy pierwsze przejścia? Jaki wpływ na współczesną eksplorację Tatr mieli praojcowie taternictwa? Odpowiedź wydaje się prosta. Odwaga sięgania po to co nieznane, wymaga znacznie większej ofiarności i determinacji, od kroczenia po śladach tych, którzy byli przed nami. Przełamywanie własnych słabości wiodło pionierów do coraz trudniejszych wyzwań. Ukazywało im samym większe możliwości własnych organizmów i kolejne wyższe cele, które stawały się dla nich samych możliwymi do osiągnięcia. Tym samym przenosi się to również w czasie na kolejne pokolenia taterników. Oddziałuje na nas, wyznacza postęp w taternictwie. To owe słabości praojców są siłą współczesności. To ich wkład w odkrywanie nieznanych przejść, fragmentów grani, uczynienie możliwym tego, co było niemożliwe wcześniej, otwiera furtkę do mocniejszych przejść, daje siłę następcom. Dlatego jak pisze Cywiński: „Co mogło być uznane za przejście Głównej Grani w roku 1995, na pewno nie byłoby uznane dziś (2013)”. Niestety, można powiedzieć, że tak się jednak nie dzieje. Że o tym co się uznaje, a co nie, decyduje siła przekazu medialnego. To częstokroć siła niewspółmierna z siłą przekazu merytorycznego i nieadekwatna do rzetelnego sprawozdania. Pewnym wyjątkiem jest przejście Dodo Kopolda z zimy 2014, którego nie uznało środowisko słowackich wspinaczy. Sam Kopold, na pytanie czy szedł granią czy nie, odpowiedział że matematycznie granią nie szedł, ale uznaje swoje przejście jako przejście granią.

Fot. 2 Solo, ze wsparciem, jak i gdzie?

Kiedy mamy do czynienia z przejściami trudnych dróg (tak zimą jak i latem), pojawia się cały szereg klasyfikacji (OS, FL, FM, PP, A0, A4, zimowoklasycznie, w pantofelkach, bez, również rodzaj asekuracji, a nawet sposób jej zakładania etc.). Wszystko to służy podnoszeniu rangi przejść, rozróżnianiu wcześniejszych od późniejszych, lepszych od gorszych. Tymczasem przejścia graniowe, a zwłaszcza to najdłuższe, czyli GGT, tej klasyfikacji nie posiadają. Cóż więc należałoby zrobić? Już w 1971 roku Gerard Janota zaproponował klasyfikację graniówek tatrzańskich w oparciu o czas i trudności. Najwyższą kategorię przypisał GGT z zaznaczeniem – ściśle. Natomiast ocenę ich sportowej wartości ujął tak: „Możliwość oceny dać może jedynie wnikliwa analiza rzetelnie sporządzonego sprawozdania, w którym podano wszelkie dane dotyczące przebiegu trawersowania, a w szczególności ścisłe notowania czasu, stanu pogody, miejsc biwakowych i obejść trudniejszych fragmentów”. Wydaje się, iż wytyczne Janoty, które obowiązywały pół wieku temu nie przystają do współczesności. Prawie nikt ich nie respektuje. Nikt ich nie wymaga. Czy standardy przejść graniowych się obniżyły? Czy nowoczesność rządzi się innymi regułami? A może od niektórych taterników wymaga się mniej, albo nie trzeba wymagać niczego? Czy samo nazwisko (uznane w środowisku) może spowodować, że osoba, która się nim legitymuje, sięgając w Tatrach po GGT, już w założeniu sięga po przejście znaczące? To nie są pytania prowokujące, ale celowe. Czyż nie należy ich brać pod uwagę, jeśli chcę się miarodajnie podejść do jakichkolwiek sukcesów?

Tymczasem mamy do czynienia z pewnym absurdem. Z absurdem owej mocy graniowców, wykluwającej się z ich niedostatków. Z braku heroizmu i zachowawczości dążeń. Wykluwa się ona z sumy różnego rodzaju przeciwności towarzyszących ich batalii o grań. Wykluwa się nie z tej słabości o której pisałem wcześniej, która by ich przybliżyła do nowych i lepszych osiągnięć na grani. Tych próżno szukać w opisach (poza pewnymi wyjątkami) wypełnionych uczuciami i walką z ograniczeniami. Nie mamy szans na doszukanie się takiego rozróżnienia tych przejść, jak w przypadku dróg ścianowych. Moc graniowca, to nie wyznaczanie nowego horyzontu, dla kolejnych, lepszych przejść. Współczesną moc tworzą: długotrwałe przebywanie w górach, przeczekiwanie burzy, stawianie czoła ulewie, obcowanie z kruszyzną, doświadczanie głodu i pragnienia. To one gloryfikują wspinacza, dodają mu splendoru i nadają wartość przejściu. Przejście zyskuje wartość przez to że się odbyło, niezależnie od wyniku, niezależnie od osiągniętego celu. Czyli własne słabości, niedostatki, niemoc, są tym, co podnosi wartość przejścia, a nie je obniża. To co czyniło praojców taternictwa herosami, czyli ujarzmianie Tatr i pokonywanie własnych słabości, zostaje zdegradowane. To ja (współczesny zdobywca) mam moc, nie ci co byli przede mną, co deptali granie przed stu laty, co wyznaczali coraz ostrzejszy rygor przejść. Dlaczego w ogóle o tym piszę? Czy mam na myśli konkretne osoby i przejścia?

Kiedy jest wyczyn, a kiedy promocja

„Lepsza jest jawna nagana niż miłość tajona. Razy przyjaciela – (znakiem) wierności, pocałunki wroga – zwodnicze.”
Prz 27, 5-6

Otóż, przygotowując taternickie podsumowanie minionego sezonu letniego dla kwartalnika Tatry, odniosłem się w nim do przejścia GGT przez Wadima Jabłońskiego. Pomimo kilku prób skrócenia tekstu, nie został on dopuszczony do druku. Treść jego brzmiała: „Wadim Jabłoński samotnie z asekuracją na niektórych odcinkach i zjazdami na linie pokonał Główną Grań Tatr w dniach 20-25 lipca. Jak uczciwie informuje, korzystał z pomocy polegającej na przeprowadzeniu go przez Tatry Bielskie, oraz telefonicznej konsultacji przy przejściu odcinka od Wielkiego Ganku po Mały Ganek. Nie zostawił wcześniej żadnych depozytów na grani, natomiast zdeponował część zbędnych rzeczy, które odebrał od niego z grani kolega. Przy tego typu przejściach zawsze istotny jest styl w jakim pokonywana jest GGT, gdyż przy stosunkowo niskich trudnościach technicznych, niebagatelnego znaczenia nabierają inne elementy, takie jak logistyka, taktyka, a zwłaszcza pogoda. Liczy się to, co udało się przejść. To co zostaje pominięte, jest pewnego rodzaju niedopełnieniem. Szczególnie mocno bolesnym dla tego kto robi grań, bowiem wie jak blisko był danego punktu w grani, jak niewiele wysiłku trzeba było włożyć, aby dosięgnąć pominiętego szczytu czy przełęczy. Równocześnie wysiłek psychiczny i fizyczny, spotęgowany długością drogi, stają się na tyle duże, że cały organizm odmawia owego ‘zaliczenia’, które przez ową bliskość łatwiej bagatelizować, łatwiej potraktować jako nieistotne niedociągnięcie. Tym bardziej w takich przypadkach, znaczące i godne pochwały jest szczere i dokładne opisanie nawet tych uchybień, które podświadomie wypychane są z pamięci, które nawet nieświadomie się lekceważy. Ich relatywizowanie pozostaje zabiegiem PR, podnosi wartość przejścia w oczach laików, buduje fałszywą historię taternictwa. Wadim o wyborze drogi: „Szedłem tzw. wariantem Kurczaba, czyli zaliczałem szczyty i przełęcze zaznaczone pogrubionym drukiem w przewodniku ‘Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie’. Daje to 178 punktów na całej grani”. Jest to już kolejne polskie przejście tej najdłuższej taternickiej drogi w Tatrach, jak określał GGT Władysław Cywiński, jeden z pierwszych który pokonał ją solo (tuż po Krzysztofie Żurku). Dotychczas w stylu najbardziej zbliżonym do idealnego, grań pokonał Grzegorz Folta latem 2017. Nie tylko nie korzystał z żadnego wsparcia i depozytów, ale też w założeniu nie korzystał z liny, wspinając się w wejściu i zejściu bez asekuracji wchodząc na ponad 500 punktów w grani”.

Musiałem sobie zadać pytanie, czy taka treść jest dla kogoś szkodliwa? Czy ona może coś obnaża, sprowadza wyczyn do poziomu faktów? Dlaczego nie wolno pisać, czy też nie należy pisać, o tak istotnych elementach jak styl, taktyka, ominięcia? Dlaczego mamy uciekać od rzeczowej analizy, od jasnego i czytelnego przekazu, gdzie jest taternictwo, a gdzie go nie ma? Dlaczego aspiracją do najwyższych taternickich laurów nie towarzyszy suchy raport, który daje rzeczowy pogląd na dokonanie pretendujące do wyczynu? Ma to znaczenie szczególnie dla przyszłości, dla postępu w taternictwie, przy coraz większych możliwościach sprzętowych, treningowych, jak i wciąż wzrastającej wiedzy o Tatrach i o topografii Tatr.

Fot. 3 GGT z Łomnicy - 1 Hawrań, 2 Płaczliwa Skała, 3 Szeroka Przełęcz Bielska, 4 Szalony Wierch, 5 Przełęcz pod Kopą, 6 Jagnięcy Szczyt, 7 Kołowy Przechód, 8 Czerwona Turnia, 9 Modra Turnia, 10 Kołowy Szczyt, 11 Czarny Szczyt, 12 Papirusowe Turnie: Wielka, Pośrednia, Mała

Nawołuję o przykładanie właściwych proporcji do przejść i ich promowania, zarówno przez tych którzy ich dokonują, jak i tych którzy im rozgłos nadają. Solidność powinna cechować wszystkich. Chcę się posłużyć słowami Wadima, aby ukazać szereg sprzeczności i niespójności w jego przekazie. Chcę pokazać sposoby epatowania nieprawdziwymi tezami, oraz tworzenia fałszywych wrażeń, którym podlega postronny czytelnik. Dla wiarygodności potrzeba więcej rzetelności, dokładności, a nawet lapidarności, oraz uważności na sprzeczności, za to mniej górnolotności. Styl pokonywania GGT powinien dorównywać stylowi ogłaszania tego typu dokonań. Sposób w jaki mówi się o wyczynie, jest nie mniej istotny od stylu, w jakim dochodzi się do wyczynu. Znamiennym jest, iż zazwyczaj oba te ‘style’ są do siebie podobne. Sposób ogłaszania bywa lustrzanym odbiciem sposobu przejścia.

O przejściu GGT w 1955 Wadim mówi jako o pierwszym i dodaje: „Czy mamy je zdyskredytować, bo dziś wiemy że istnieje więcej nazwanych wierzchołków?”. To przejście (Taternik 1956 nr 1-2) dość dobitnie obnażył Cywiński, wykazując jego ‘niedociągnięcia’, jako niekwalifikujące go do przejścia GGT. Tam nawet nie wchodzono na wówczas ponazywane wierzchołki. Czy masowość wejść na Mount Everest dyskredytuje Hilarego i Tenzinga? Czy przejście diretissimy dyskredytuje pierwszego zdobywcę szczytu lub ściany? Czy przejście GGT wariantem Kurczaba dyskredytuje przejście Kruczka, Obrochty, Olszewskiego i Szota z 1960 roku? Oczywiście, że nie. To nie porównywanie dyskredytuje przejścia poprzedników, to brak porównania, czy przyrównywanie swojego przejścia do tamtych jest dyskredytowaniem poprzedników. Lepsze przejście nie dyskredytuje słabszego. Ono wynika ze słabszego. Jest konsekwencją postępu i większych możliwości, które w poprzednim przejściu zostają umożliwione. To słabsze przejście stworzyło warunki do zaistnienia tego lepszego. To lepsze jest uznaniem tych gorszych. Jest afirmacją poprzednich przejść. Jest wyrazem uznania dla prekursorów i ich następców. Jest dziedziczeniem ich schedy, a niejednokrotnie ich wizji. Stawia zdobywcę w rzędzie tych tuzów, którzy mieli odwagę sięgania po nieznane, po odkrywanie nowego. To podążanie śladem dawno zdeptanym, niewymagającym większego wysiłku niż miał on miejsce dekady wcześniej, dyskredytuje tego, który aspiruje do panteonu sław na skróty. Który chce być w gronie zdobywców GGT za wszelką cenę.

Fot. 4 GGT ze Śnieżnego Zwornika - 11 Czarny Szczyt, 12 Papirusowe Turnie, 13 Wyżni Barani Zwornik, 14 Niżni Barani Zwornik, 15 Baranie Czuby, NBW Niżnie Baranie Wrótka, ŚP Śnieżna Przełęcz

Moim celem nie jest historyczne ukazanie zdobywania GGT (większość z przejść umieścił Arno Puškáš w swoim przewodniku Vysoké Tatry tom X), a jedynie zwrócenie uwagi na współczesną manierę deprecjonowania przejść poprzedników poprzez gloryfikację własnych, niedorównujących często tym z przeszłości. Chciałbym się pokusić o przybliżenie choćby minimalnych kryteriów, jakimi można by oceniać osiągnięcia zdobywców GGT, jakimi winni się kierować ci, którzy kreują się na graniowych bohaterów, czy też współczesnych herosów taternickich. Bo przejście GGT jest owym heroicznym wyczynem dostępnym dla nielicznych. Ale tendencje jakie się uwidaczniają w tym marszu po sławę na GGT zmuszają do postawienia wyraźnych rozgraniczeń między lansem a sportowym wyczynem taternickim. Wkrótce może się okazać, że ‘postęp w taternictwie’ jest tak wielki, iż po GGT sięgnąć może każdy nieco bardziej wytrzymały wspinacz, a sposób w jaki GGT pokonał, ten i ów, zostanie sprowadzony do nieistotnego szczegółu, który będzie zagłuszany przez grono wielbicieli nowego taternickiego talentu, lub też przez umiejętność rozpętania medialnego szumu, który ustawi zdobywcę na piedestale chwały i sławy.

Fot. 5 GGT z Kołowego Szczytu - 13 Wyżni Barani Zwornik, 14 Niżni Barani Zwornik, 15 i 16 Baranie Czuby, 17 Śnieżne Czuby, 18 Śnieżny Zwornik, 19 Lodowy Zwornik, PS Przełęcz Stolarczyka, ŚP Śnieżna Przełęcz, ŚM Śnieżny Mniszek, ŚPW Śnieżna Przełęcz Wyżnia

Po co są kryteria i dla kogo

„Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”
Mt 5, 37

Kryteria, które są tak istotne przy rozgraniczaniu przejść znaczących od podrzędnych, nie są skomplikowane. To próby relatywizowania owych kryteriów sprawiają, że wydają się one skomplikowane i niemożliwe do wprowadzenia w życie. Te próby, to usilne dopasowywania wszelkich stylowych uchybień do jak najwyższych graniowych standardów tak, by wzrastał poziom przejścia, a malał poziom uchybień. Kryteria, od topograficznych po stylowe, zostały szeroko omówione w bardzo ciekawej pracy Tomasza Boruckiego pt. "Wyzwania Wielkiej Grani". Autor przywołuje tam słowa Andrzeja Zawady "Przede wszystkim trzeba odrzucić pomoc grup wspierających ... korzystanie z nich byłoby sportowym cofnięciem się". To zdanie porusza tylko jeden aspekt owych kryteriów, jednak już tylko przy tym jednym, Zawada nie wacha się powiedzieć, iż jest to uwstecznienie taternictwa. Mimo, że kryteria są jasne, a w środowisku taternickim niemal każdy się z nimi zgadza, to nikt nie zabiera głosu na ten temat, nikt nie ma odwagi poddać choćby częściowej krytyce tych, którzy je naginają, którym te kryteria niezupełnie odpowiadają, lub zagrażają ich PR-owemu wizerunkowi. Właściwie ostatni, 19 tom przewodnik Włodka Cywińskiego pt. ”Główna Grań Tatr” ujmuje wszystko co w tym temacie najistotniejsze. Przede wszystkim bierze pod uwagę postęp i rozwój taternictwa. Jest owym minimum reguł według których powinno się współcześnie traktować przejście GGT. Rzecz jasna takie, które aspiruje do jakiegoś sportowego osiągnięcia, któremu autor i media nadają formę ważkiego wydarzenia taternickiego.

Opracowań na temat GGT nie ma zbyt wiele. Nie są też zbyt obszerne. No może poza pracami dyplomowymi Andrzeja Zawady (1979r) i Krzysztofa Żurka (1981r) na krakowskim AWF-ie w Zakładzie Alpinizmu. Większość z nich przytaczam w bibliografii. Niemniej każdy, komu leży na sercu sumienne pokonanie GGT, jest w stanie zapoznać się przynajmniej z kilkoma z nich. Może też sięgnąć do sprawozdania z przejścia GGT Grzegorza Folty, które jest nie tylko rzeczową relacją, ale źródłem wiedzy o tym, w jaki sposób pokonać GGT. Moje uwagi są pewną kwintesencją dylematów związanych z oceną przejść graniowych. Są tym, co niezmiennie powraca, a co wydaje się być dla wielu elementem zbyt mocno ograniczającym ich swobodny bieg po grani, bieg po laur zdobywcy największego trofeum taternickiego – GGT.

Fot. 6 GGT z Pośredniej Grani - 13 Wyżni Barani Zwornik, 14 Niżni Barani Zwornik, 15 i 16 Baranie Czuby, 17 Śnieżne Czuby, 18 Śnieżny Zwornik, 19 Lodowy Zwornik, 20 Lodowy Szczyt, 21 Lodowa Kopa, ŚP Śnieżna Przełęcz, LP Lodowa Przełęcz

Oto Wadim w swojej relacji pisze: "Idea 'najdłuższej drogi wspinaczkowej' w Tatrach - potwora jak na standardy Alpejskie czy nawet Himalajskie kupiła mnie swoją elegancją. Nie poszedłbym na nią, gdybym musiał przez pół życia doktoryzować się z topografii Tatr, umiejscowienia kolejnych mniejszych obiektów, przebiegu wariantów wejściowych i zejściowych. Poświęcać czas na zapatentowanie kolejnych odcinków. Jest to najwyższy wymiar głównograniowego mistrzostwa wymagający życiowego poświęcenia i zasługujący na uznanie". W takim razie jak Wadim dostrzegł ową elegancję grani, skoro jej prawie nie widział, bo nigdy nie robił, a poznanie jej przebiegu i szczegółów zajęłoby mu tyle czasu, ile Cywińskiemu napisanie dziewiętnastu tomów przewodnika po Tatrach. Takie przedstawianie swojego podejścia do grani ma na celu nie tylko podniesienie rangi mitycznego OS-u (o tym za chwilę), ale przede wszystkim usprawiedliwia w zawoalowany sposób brak przygotowania do przejścia. Wskazuje na nieznajomość drogi i nieefektywne (czyli omijające część szczytów i przełęczy) szamotanie się po zakamarkach GGT. To epatowanie niewyobrażalną ilością czasu, jaką rzekomo trzeba poświęcić na poznanie grani, jest swoistą ucieczką od rzetelnego i miarodajnego przedstawienia własnego osiągnięcia, które za wszelką cenę musi pozostać osiągnięciem, choć jak w domyśle przyznaje Wadim, nie na tym poziomie co choćby osiągnięcia poprzedników.

Fot. 7 GGT z Siwej Kotliny - 22 Mały Lodowy Szczyt, 23 Zbójnickie Turnie: Wielka, Pośrednia, Mała, ZZ Zbójnicki Ząb (dwuwierzchołkowy), ZK Zbójnicki Kopiniak, BŁ Biała Ławka

Nie przesadzajmy. Tatry to nie Alpy. Grzegorz Folta nie spędził nawet pół swojego wspinaczkowego życia, by poznać kilka kluczowych miejsc w Tatrach Wysokich przy przejściu GGT. Przewodnik Cywińskiego nie jest czymś niedostępnym, czy wymagającym wieloletnich studiów (jedynie kilka godzin uważnego czytania). Wadim nawet niósł ze sobą kilka wyrwanych z niego kartek. A Włodek właśnie po to spędził większość swojego życia w Tatrach i po to napisał ów przewodnik, aby żaden nowoczesny graniowiec, nie musiał się 'doktoryzować' z GGT i sposobu jej pokonywania. Tu dochodzimy do sedna. Oto czym jest GGT – wyzwaniem mentalnym, które wymaga pokory i skrupulatności przy opracowywaniu taktyki. Jak trudno jest ją pokonać, skoro współczesne przejścia są wciąż tak odległe od stylu o jakim mówili Cywiński, czy Zawada. Po cóż nam jednak ich kryteria, po co wywody Janoty, Boruckiego, innych? Cóż nam z przejść Pochylého, Cywińskiego, Folty? Dlaczego brać pod uwagę jakieś stare, a nawet archaiczne dokonania. Dlaczego one mają być wyznacznikiem własnych dążeń? Skoro owe dążenia pretendują do osiągnięcia, skoro są promowane jako sukces, to muszą uwzględniać i przeszłość i kryteria. Ale przecież każdy przechodzi grań jak chce. Przecież zrobiłem Wielką Grań!

Każde przejście (a więc i GGT także) zawiera się w trzech punktach. Co? Jak? Kiedy i w jakim czasie? Co - a więc punkty w grani, czyli szczyty i przełęcze, oraz pokonane warianty, oraz obejścia. Jak - sposób pokonania grani, czyli styl: solo albo w zespole, z asekuracją albo bez, ze zjazdami na linie, lub bez, z pomocą z zewnątrz, albo bez, ze składami lub bez. Kiedy i w jakim czasie - podział na przejścia letnie i zimowe, oraz ilość czasu spędzonego na grani.

Fot. 8 GGT z filara Jaworowego Szczytu - 24 Krzesany Róg, 25 Rówienkowa Turnia, 26 Graniasta Turnia, 27 Świstowy Szczyt

Jak przebiega GGT i czy naprawdę istnieje

„Powiodę ślepych drogą, której nie znali, poprowadzę ścieżkami, o których nie wiedzieli. Ciemności zmienię w światłość przed nimi, a miejsca nierówne – w równinę.”
Iz 42, 16

Którędy więc iść i jak? Zwłaszcza gdy droga nieznana. Liczyć na bożą łaskę? Komu pozwolić się prowadzić? Intuicji? O jej ważkiej roli, nie zapomina Wadim: "Doświadczony wspinacz czuje kiedy trzeba iść po ostrzu grani, kiedy zdobyć wybitny punkt, a kiedy ominąć zbyt skomplikowany i niebezpieczny teren. Wariant Kurczaba jest zdrowym kompromisem wymuszającym trzymanie się ostrza grani łącząc kolejne kropki". Skąd to przekonanie Wadima (który przecież nie zna grani, ani innych wariantów jej pokonywania), że Wariant Kurczaba wymusza trzymanie się ostrza? Jakim zdrowym kompromisem on jest - między czym, a czym? Kompromisem między pragnieniami, a możliwościami? Alpejski wymiar GGT, zawiera się według Wadima w tym, że można ją przejść, tak jak się przechodzi Grań Peuterey. Jak przekonuje, tam ponoć od alpinistów nie wymaga się, by zaliczyli wszystkie siedem nazwanych punktów w owej grani. Wadim narzuca sobie jeszcze jedno osobiste kryterium, a mianowicie obiecuje, że nie będzie chodził po krzakach. Jednocześnie podkreśla że nie uznaje GGT bez Tatr Zachodnich (KFG). Kiedy okazuje się to nie do pogodzenia, znajduje salomonowe rozwiązanie. Przez Tatry Bielskie przeprowadza go kolega, ale już na Janosikową Skałę (Małą Białą Skałę) nie wchodzi. Dlaczego? Bo już nie ma przy nim tamtego kolegi? Bo jest zmęczony? Bo koniec grani jest bliski? Bo sobie powiedział, że po krzakach chodzić nie będzie (choć akurat tam grań jest skalista i ma trudności II). Tym samym (ale też z wcześniejszymi ominięciami) nie zalicza wszystkich 177 punktów w grani z przewodnika Kurczaba i Wołoszyńskiego.

Fot. 9 GGT z Zielonego Wierchu Jaworowego - 28 Wielicki Szczyt, 29 Litworowy Szczyt, 30 Niżnia Wysoka Gerlachowska, 31 Wyżnia Wysoka Gerlachowska, 32 Zadni Gerlach, 33 Wielki Batyżowiecki Szczyt, 34 Kaczy Szczyt, 35 Zmarzły Szczyt, 36 Wschodni Żelazny Szczyt, 37 Śnieżne Kopy: Hruba, Pośrednia, Mała, 38 Zachodni Żelazny Szczyt, 39 Żłobisty Szczyt, 40 Żłobiste Czuby, 41 Rumanowy Szczyt, 42 Ganek, 43 Mały Ganek, 44 Rumanowe Czuby, 45 Wysoka, 46 Ciężki Szczyt, 47 Rysy, PG Polski Grzebień, GP Gankowa Przełęcz, W Waga

Cóż to jest ten słynny wariant Kurczaba i na czym polega jego popularność. Otóż wspomniany już Tomasz Borucki, w swojej pracy wyjaśnia: „W monografii 'Najpiękniejsze szczyty Tatrzańskie' Janusz Kurczab i Marek Wołoszyński (1991) zamieścili uproszczony opis GGT (...). 177 wytłuszczonych w nim obiektów topograficznych Artur Paszczak z Adamem Pipeprzyckim przyjęli jako minimum ‘pozycji obowiązkowych’. Zasugerowany tym Lindsay Griffin (2016) na portalu Britisch Mountaineering Council uznał ‘Kurczab Variation’ za najpopularniejszy wśród polskich wspinaczy ‘ambitny’ sposób przejścia GGT”. Tak oto rozpropagowano to, co było dla danego zespołu dogodne PR-owo, choć już dwa lata wcześniej powstał przewodnik Włodka Cywińskiego. Ponad ćwierć wieku przed tym zanim grań zaatakowali Paszczak z Pieprzyckim, tak o swoim wariancie pisali autorzy owej monografii: "Podany niżej wariant przejścia GGT uwzględnia pewne obejścia (…). Zainteresowani (raczej nieliczni) przejściem absolutnie czystym muszą więc zastąpić niektóre fragmenty opisem drogi ściśle granią, korzystając ze szczegółowych przewodników”. Jakże proroczo przewidzieli, że zainteresowanych czystym przejściem (z uwzględnieniem jedynie samego ostrza grani, bez odniesienia do stylu) nie będzie zbyt wielu. Oczywiście, kiedy idziemy według Kurczaba to wchodzimy na sporo więcej niż 177 punktów, ale nic ponad te 177 nie jest od nas wymagane.

Wadim o swojej drodze pisze: „Szedłem tzw. wariantem Kurczaba, czyli zaliczałem szczyty i przełęcze zaznaczone pogrubionym drukiem w przewodniku ‘Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie’…”. Tyle tylko, że zaliczanie owych punktów, niekoniecznie jest tożsame z podążaniem stricte według opisu Kurczaba. Jeśli ktoś literalnie idzie tak jak w opisie, to pomijając mnóstwo zjazdów (czyli A0), jakoś tam lawiruje po grani lub w jej okolicy. Jeśli zaś założeniem podstawowym jest wyłącznie zaliczenie wytłuszczonych w opisie 177 punktów, to samo przejście między nimi podlega ogromnej dowolności. Innymi słowy można starać się trzymać grani (gdy jest dobra pogoda, gdy mamy siły i dobry dzień), ale w konkretnych sytuacjach (późna pora, nadchodząca burza, silny wiatr, wilgoć na grani, fizyczne zmęczenie, psychiczne osłabienie) można śmiało pewne fragmenty ominąć, nadal trzymając się planu zaliczania 177 głównych punktów. Jaskrawym przykładem są tu Śnieżne Czuby (Fot.5), które szybko można ominąć trawersem od strony Doliny Czarnej Jaworowej. W innym miejscu, tuż przed wcale niełatwą Małą Śnieżną Kopą (Fot.10), gdyby coś poszło nie tak, można zjechać z Niżniej Śnieżnej Ławki na północ i szybko przetrawersować ją całą po północnej stronie. Podobnie rzecz się ma ze Żłobistymi Czubami (Fot.11), czy Rumanowymi Czubami (Fot.12), które łatwo można ominąć po stronie Rumanowej. Przykłady można mnożyć, ale właśnie dlatego wariant Kurczaba bez szczegółowego sprawozdania pozwala na gigantyczną rozpiętość wariantów i olbrzymią dowolność. W zasadzie każdy jeden odcinek między dwoma „pogrubionymi punktami” można przejść dowolnie i czasem niezgodnie z opisem samego Kurczaba. Brak sprawozdania sprawia, że nie da się tego w żaden sposób stwierdzić, a liczba zaliczonych punktów nadal pozostaje niezmienna.

Fot. 10 GGT z Koziej Strażnicy - 36 Wschodni Żelazny Szczyt, 37 Śnieżne Kopy: Hruba, Pośrednia, Mała

Według Wadima wariant Kurczaba: „Czyni omijanie ważnych fragmentów nieopłacalnym i w taki naturalny sposób wymusza ciążenie przy jej ostrzu”. Otóż czyni omijanie bardzo opłacalnym. Chyba że przyjmiemy za nieważne takie szczyty w GGT jak: Pośredni Ganek, Bartkowa Turnia, Wschodnie Rumanowe Czuby (Fot.12). To przykład omijanych szczytów na bardzo krótkim odcinku. W tym wypadku, ale też w innych jak choćby Małej i Pośredniej Zbójnickiej Turni, Targanej Turni, Wołowego Grzbietu (gdzie 2/3 grani robi się ścieżką obejściową – Fot.13 i 14), czy Szpiglasowej Grani (gdzie jest podobnie), Kurczab wyraźnie ciąży ku dolinie. Nie da się uzasadnić tezy, iż ten niezwykle kompromisowy wariant, trzyma się ostrza i nie omija grani. To jest tylko usilne pragnienie by tak było, by podnieś rangę tego wariantu, a przy okazji rangę własnego przejścia.

Kwestię owych punktów w grani, ile ich jest, które brać pod uwagę, a które nie, doskonale rozstrzygnął Cywiński. Borucki zresztą też zwięźle to wyłuszczył. Ale komu to potrzebne? Komu potrzebne to sobie znajdzie, a komu potrzebny Kurczab (choć znacznie trudniej dostępny od XIX tomu Cywińskiego i pracy Boruckiego) to też wie gdzie i jak go zdobyć. A więc owa popularność, nie tyle leży w samej 'popularności', co raczej w potrzebach graniowca. W potrzebach na coś łagodniejszego aniżeli ostrego i trudnego, na coś bardziej odpowiedniego i stosownego do mocno stonowanych graniowych zamierzeń. Minimalizm wymagań skłania do tego, by wybrać to co łatwiejsze.

Grzegorz Głazek w 1991 roku po przejściu Grani Tatr Wysokich przez Andrzeja Dutkiewicza, Jacka Janię i Krzysztofa Pilawskiego z roku 1989 sporządził interesującą mapę graniową i skonkludował: „Dotychczasowe opisy przewodnikowe są nieprecyzyjne i daleko niewystarczające. Robiono je z inną optyką intelektualną. Można tu chyba snuć analogie z różnicą pomiędzy dawną i dzisiejszą optyką przejścia klasycznego (…) Nowe wyczyny będą chyba wymagały zwięzłego porozumienia się co do tego, co jest przejściem ściśle granią, a co jest raczej trawersowaniem sąsiednich szczytów w pobliżu grani”. Z kolei Tomasz Borucki odnosi się do sposobu pokonywania ostrza w następujący sposób: „Jednak o ile sztuką jest wyszukiwać łatwiejsze warianty w trudnym terenie, to jej przeciwieństwem – zapychać się na siłę w trudności w łatwym terenie. Pojawia się dylemat: czy na danym odcinku trzymać się kurczowo ostrza, czy też pozwolić sobie na lawirowanie. Niskie trawersy i ominięcia odcinków o znacznych trudnościach deprecjonują wyczyn. Obejścia są uzasadnione, aby przebyć uskoki ‘z włosem’, unikając zjazdów na linie". To co zaprzątało głowę osób, którym Tatry były szczególnie bliskie, niekoniecznie musi interesować tych, którzy Tatry po prostu zdobywają.

Fot. 11 GGT znad Litworowego Stawu - 38 Zachodni Żelazny Szczyt, 39 Żłobisty Szczyt, 40 Żłobiste Czuby, 41 Rumanowy Szczyt, 42 Ganek

Rozwiązania tego węzła gordyjskiego, 'niezliczonych' szczytów i przełęczy, oraz ostrza grani, podjął się Włodek Cywiński. Potępił relatywizowanie przejść. Odrzucił pokutującą od dziesięcioleci manierę uznawania pewnych wierzchołków za wybitne, samodzielne, ważniejsze, lub mniej istotne. Według Włodka, tego typu podziały, to tylko przymiotnikowe nic nieznaczące określenia: „Są skrajnie subiektywne i stanowią usprawiedliwienie dla pośpiechu, lenistwa (mówiąc ostrzej: nieuctwa), lub też przejściowego spadku formy". Przyjął w swoim przewodniku zasadę, by zdobywca grani wchodził na wszystkie dotychczas nazwane punkty wysokościowe. Świadomy, że owych nazw w grani będzie z czasem przybywać dostosowuje w ten sposób przejście GGT do epoki w której jest pokonywana. Wszelkie matematyczne – buchalteryjne problemy związane z przyrostem nazw rozwiązuje potraktowanie grani w stylu Stanisława Grońskiego - aby krawędź była stale w zasięgu kończyn wspinacza. Przewodnik Włodka, choć niedoskonały, uwzględnia niektóre siodła, przełęcze, także punkty wysokościowe, nienazwane, ale których nie sposób pominąć idąc zgodnie z jego wskazaniami. Przejście GGT tak jak to określił Cywiński, skutkuje 'zaliczeniem' także niektórych z tych punktów w grani, które zostały ponazywane już po jego odejściu na niebieską grań.

Wadim jednak z tym wszystkim polemizuje, lub raczej usiłuje, bo pewnie nie jest świadomy owych historycznych 'naleciałości'. Za to jest świadomy pewnych niedostatków, lub też podświadomie broni ewentualnych ułomności swojego przejścia, gdyż pisze: "Będziemy mogli w nieskończoność zagęszczać liczbę punktów koniecznych do zaliczenia, czy pokonywać kolejne odcinki bliżej mitycznego ostrza". Nieskończoność zbliża nas do nieba, ale nie do linii przejścia. Nieskończoność jak i mityczne ostrze, to dwa abstrakcyjne określenia, nic nieznaczące przymiotniki, które mają skierować uwagę czytelnika na prawdziwy wyczyn, na to, iż dokonano przejścia Głównej Grani Tatr, kompromisowym wariantem Kurczaba, wymuszającym trzymanie się ostrza grani - które już w tym zdaniu użyte, przestaje być mityczne. Co do samego przyrostu nazwanych punktów, to z pewnością jest, czy też będzie on skończony. Nowe nazwy nadawane zgodne z tradycją i w uzasadnionych wypadkach nie rozciągną GGT w nieskończoność. Także w tym temacie, Tomasz Borucki podsumowuje: „Nadmierny liberalizm nazwotwórczy prowadzi więc nieuchronnie do chaosu”.

Tezę o ‘nieskończoności’ Wadim uzasadnia fraktalnymi właściwościami grani (Góry 2022/4), które decydują o braku możliwości przejścia grani w ten sam sposób. Opowieści o geometrii fraktalnej brzmią naukowo i mądrze, ale sprowadzają się jedynie do absurdalnej konkluzji, iż ktokolwiek powtarzający przejście GGT musiałby iść po „linii brzegowej” ostrza grani, czy też literalnie po śladach poprzedników, stawać na każdym kamieniu, który swoją drogą, ktoś inny mógł obrócić, albo strącić w przepaść, uniemożliwiając w ten sposób powtórzenie. Jest to oczywiście irracjonalne dzielenie włosa na czworo dla utrzymania nieświadomego czytelnika w przekonaniu o niepowtarzalności dokonanego przejścia. Fraktale nie mają żadnego sensownego uzasadnienia przy zdobywaniu GGT. Gdyby sam Wadim brał je tak poważnie jak twierdzi, to zgodnie z tą teorią nawet „Sprężyna” na Mnichu (którą przywołuje) nigdy nie była pokonana w ten sam sposób (ani żadna inna droga).

Jeśli komuś przyszłoby do głowy zastanawiać się nad sensem takich rozważań, to powinien dojść do jedynie słusznego wniosku, który brzmi: „Grań Główna jaką znamy i o jakiej rozmawiamy, istnieje wyłącznie w naszych głowach i jest zbiorowym abstraktem ukształtowanym przez środowisko wspinaczkowe na przestrzeni lat”. Jest abstraktem tego środowiska, które (jak się dalej dowiemy) nie może oceniać przejścia Wadima. Jak to? Dlaczego? Ano po prostu, środowiskowa grań to abstrakcja, a grań Wadima to alpejska droga którą Wadim przeszedł naprawdę i na swoich zasadach, niczyich innych. Gdyby ktoś wątpił, że to o to chodzi, czy też zechciał poddawać jakiejkolwiek ocenie, całkowicie nieabstrakcyjne dokonanie Wadima, to niech wie: „Całe szczęście nie istnieje komisja decydująca o graniowości przejścia”. Nie istnieje także komisja od alpejskości przejścia, ani od ścianowości. Nie ma już nawet komisji decydującej o tym, kto może zostać taternikiem.

Czym jest styl i kogo dotyczy

„Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać…”
Iz 54, 10

Styl również przybiera postać mityczną (podobnie jak mityczne ostrze), choć w pierwszych zdaniach relacji Wadima jest nienaganny: "Główna Grań Tatr. Samotnie, bez wsparcia i depozytów. W większości bez znajomości". Co to znaczy samotnie? Współczesny tłok w Tatrach, szczególnie latem, na wielu odcinkach nie zostawia miejsca na samotność. Znamienne i znaczące jest przytoczenie przez Foltę w jego sprawozdaniu liczby spotkanych osób i formy kontaktu z nimi. To bardzo istotny i potrzebny wymóg, który powinien być spełniony, gdy mowa o stylu – opis kontaktu z innymi na grani, ile razy i w jakiej formie. Rzecz jasna nie sposób latem przejść grani bez spotkania kogokolwiek. Istotne jest czy korzystaliśmy z czyjejś pomocy (liny, wody, jedzenia, namiotu). Nie dla każdego samotność oznacza to samo. Kolega który prowadził Wadima przez Tatry Bielskie, wydaje się być jedynie zjawą. Skoro jednak był i szli razem, to jego obecność wyklucza przejście samotne. Inny, który dostarczył powerbank również przestał być znaczący. Skoro coś dostarczył i jeszcze odebrał od Wadima sprzęt wspinaczkowy, to był wsparciem. Choć Wadim zaczyna buńczucznie, to w końcu wspomina o tamtych, a po pewnym czasie przyznaje się do korzystania z pomocy innego zespołu na Żabim Koniu – wykorzystania spotkanych wspinaczy do asekurowania go. To jednocześnie i niestety, niweczy solowe przejście. No ale może tego rodzaju uchybienia można jakoś usprawiedliwić? Tylko jak i kiedy stopniować czystość stylu? Czy nie jest z tym tak, jak z owymi szczytami - które z nich są ważniejsze, wybitniejsze? W końcu przy każdym ich ominięciu, a także przy każdym stylowym potknięciu, znajdziemy dość powodów, do usprawiedliwiania: "pośpiechu, lenistwa, lub też przejściowego spadku formy".

Fot. 12 GGT z Dolinki Rumnowej - 42 Ganek, 43 Mały Ganek, 44 Rumanowe Czuby: WRC Wschodnia Rumanowa Czuba, ZRC Zachodnia Rumanowa Czuba, BR Bartkowa Turnia, WRP Wschodnia Rumanowa Przełęcz, PRP Pośrednia Rumanowa Przełęcz, ZRP Zachodnia Rumanowa Przełęcz

Te fakty wydają się nie mieć znaczenia dla niektórych dziennikarzy, czy portali, choć większość odstępstw od czystości stylu jest wymienionych na profilu Wadima. Wbrew temu co mówi bohater rozgłaszanego wyczynu, do świadomości masowego odbiorcy, usilnie wtłaczany jest zdeformowany obraz jego przejścia. Tak oto tytuł wywiadu w „Górach” brzmi: „O samotnym przejściu GGT…”, w którym Wadim o przygodzie na Żabim Koniu mówi z uśmiechem: „nie wziąłem bloku”. To nie przeszkadza prowadzącemu wywiad dalej lansować swoją tytułową tezę, bo pyta: „Od początku planowałeś solowe przejście bez wsparcia?”. Nie ma zbędnych pytań, żadnej dyskusji, jest tylko bezkrytyczna apoteoza ‘wyczynu’. ‘Wymagające dokonanie’ zostaje narzucone ogólnej narracji i należy je podziwiać z zamkniętymi oczami i ustami. Tak się relatywizuje rzeczywistość. W ten sposób opowiada się o tym co nie miało miejsca, by przykryć odejście od deklarowanego stylu, by je zdegradować do nieistotnego szczegółu. Faktem zaś pozostaje, że nie było to przejście ani samotne, ani solowe, ani bez wsparcia.

Większość pojęć wydaje się jednoznaczna i oczywista. Czemuż więc tak niejednoznacznie je przyjmujemy? Czy będziemy rozgraniczać przejścia na częściowo samotne, nieomal samotne? Samotnie jest wtedy, gdy nikt nie towarzyszy. Samotnie, czyli solo, bez składów i bez wsparcia, do tego bez asekuracji i bez zjazdów, to styl o jakim marzyć mogą nieliczni. Dotychczas jedynego takiego przejścia w historii taternictwa dokonał Grzegorz Folta. Tymczasem Wadim oznajmia wszem i wobec: „Oczywiście grań ma przejścia bez liny, ale były one patentowane”. Czy to przekonanie, o rzekomo wielu przejściach bez zjazdów i bez asekuracji, to blef wynikający z niewiedzy, czy ignorancja? Czy ‘jedynie’ kolejna, przez nikogo nieweryfikowana, próba podniesienia rangi tego szczególnego marszu Wadima? Przejście Folty jest jednocześnie pierwszym klasycznym przejściem GGT. Tak o nim pisałem w 2017 roku dla Taternika: „Dokonał przede wszystkim wyłomu w samym podejściu do GGT, łącząc czystość stylu z samotnym przejściem „free solo”. Przełamał psychiczny opór przed schodzeniem ryzykownymi uskokami grani, w miejscach gdzie dotychczas zjeżdżano na linie. Wykazał i pokazał, że na grani lina jest balastem”. Każdy, kto próbował solowych przejść, dostrzega zasadniczą różnicę między free solo, a solo, choćby w tym drugim wypadku nie użyto żadnej asekuracji. To różnica stylu, kiedy nie dysponuje się żadnym sprzętem, i nie ma cienia możliwości odwołania się do liny, a kiedy ma się choćby tylko uprząż i minimum sprzętu na sobie, dające możliwość skorzystania z autoasekuracji przy lada wątpliwości.

W tej kwestii sprawa wydaje się jasna. Nikt nie rozpatruje, ile przelotów było założonych na grani. Co najwyżej w ilu miejscach była zastosowana. Tak czy inaczej bez specjalnych dywagacji, nawet jeśli tylko w jednym miejscu stosowano asekurację, przyjmuje się, że przejście było robione z asekuracją. To samo powinno dotyczyć zjazdów na linie, czy choćby zejść przy pomocy węzła zaciskowego owiniętego wokół liny. Jakiekolwiek użycie liny w zejściu jest zawsze sztucznym ułatwieniem, czyli A0. Niestety, ten element stylu najczęściej jest pomijany. Wydaje się czymś na tyle wstydliwym, lub zostaje potraktowany jako nieistotny, że relacje graniowców (tych z ostatniej dekady) go nie uwzględniają. Tak więc od siedmiu lat, czyli od roku 2016, kiedy GGT przeszli Artur Paszczak i Adam Pieprzycki, nie ma w ich relacji ani słowa o zjazdach, jak też brak jest dokładnego horarium. Jedynie Tadeusz Grzegorzewski w swoim sprawozdaniu sporządził listę zjazdów, odcinków z asekuracją, oraz horarium przejścia. O tym ostatnim nie zapomniał też Folta. Ci dwaj ostatni uwzględnili i odnotowali każde opuszczenie grani, te w zejściach po wodę, oraz na nocleg.

Pojęcia wsparcia, składów, czy depozytów wydają się czytelne. Jednak tak jak wspomniana już, rzekoma samotność, tak i wsparcie oraz depozyt bywają, albo zapomniane, albo rozumiane na opak, nieliteralnie. Otóż wbrew temu co mówił Andrzej Zawada, można niektóre przypadłości odsunąć na margines zdarzeń, można wskazać siłę tam gdzie prym wiodła słabość. Oto jak o składach pisze Artur Paszczak w swojej relacji: „użyliśmy, co prawda, 2 niewielkich depozytów, ale dla nas były to jedynie smakołyki … Mieliśmy też 2 inne depozyty z których nie skorzystaliśmy”. Sama możliwość korzystania z owych zapasów, to już jest ułatwienie. Podobnie jak przejście z liną, choćby całą grań przebyła ona jedynie w plecaku. Również wymiana butów i dostarczenie kijków (jak to miało miejsce w wypadku Artura Paszczaka i Adama Pieprzyckiego przy ich przejściu GGT), jest odebraniem i dostarczeniem depozytu. Depozytem jest także to co zostawiamy, nawet jeśli odbiorą to koledzy (jak to miało miejsce przy przejściu GGT przez Wadima pod Zadnim Mnichem). Jeśli tylko odebrano od niego sprzęt wspinaczkowy, to o ileż lżej mu się szło bez owych 3,5 kg, zwłaszcza gdy do końca drogi miał jeszcze ponad 45 km. Dla Grzegorza Folty, główną motywacją do tego by nie brać liny na grań był jej ciężar, a nie uklasycznienie GGT. Jego celem było zrobienie GGT bez żadnych zjazdów, oraz tak by poprawić styl poprzedników. To jeszcze dobitniej pokazuje jak istotną jest logistyka przejścia GGT, gdy chce się by ono było dokładne i w nienagannym stylu.

Pora odnieść się do słynnego OS-u na GGT. Włodek o nim: „Zwłaszcza warunek OS jest absolutną mrzonką”. Tę wypowiedź Tomasz Borucki dyskontuje, podając przykłady nieznajomości niektórych fragmentów grani przez graniowców, a jednocześnie przyznaje: „Wcześniejsze zaliczanie popularnych graniówek (np. Mięguszowiecka Grań) to oczywiście nieunikniona konsekwencja uprawiania taternictwa”. Sam Wadim tuż przed przystąpieniem do realizacji swojego zamiaru, przechodzi odcinek GGT od Polskiego Grzebienia po Wschodni Żelazny Szczyt. Zna też Grań Morskiego Oka, Martinkę. W takim razie niech będzie częściowy OS, albo bardziej eufemistycznie: „w większości bez znajomości”. Ta niemożność sprostania temu abstrakcyjnemu wymysłowi, skłania niektórych do lingwistycznej ekwilibrystyki, która podobnie jak przy liczbie punktów w grani, po prostu nic nie znaczy. Zwykłe oczarowywanie oniemiałego z wrażenia widza lub słuchacza. No ale mimo to, nie ma przeciwwskazań, by powtarzać: „Większość grani szedłem onsajtem”. Może w ten sposób uda się utrwalić w zbiorowej świadomości jeszcze jeden przekaz: „Postanowiłem ową nieznajomość pielęgnować, aby przejść grań niczym drogę typowo alpejską – onsajtem”. Co to znaczy? Tam gdzie ewentualnie mógł zaistnieć ‘częściowy onsajt’, a więc w miejscach najbardziej problematycznych dla Wadima, to w Tatrach Bielskich (Fot.3) towarzyszył mu przewodnik, na Grani Ganków korzystał z telefonicznych konsultacji, a na Rówienkową Turnię (Fot.8) nie dotarł, z „powodu nieuwagi”. Może to wszystko nie wyklucza nieznajomości, a reszta to jedynie ‘koleżeńskie wsparcie’. Tylko jak je traktować? No bo jeśli ktoś nam mówi, którędy iść, czy zdradza sposób pokonywania trudności, to wyklucza tym samym naszą nieznajomość drogi, niweczy onsajt. OS, czy znikoma znajomość GGT to niedbałość, która skutkuje poszukiwaniem grani. Poszukiwaniem odbywającym się nie zawsze w jej pobliżu, a z pewnością poza jej ostrzem (nie mówiąc już o odnajdywaniu ponazywanych punktów w grani).

Fot. 13 GGT znad Żabiego Stawu Mięguszowieckiego – 48 Żabi Koń, 49 Żabia Turnia Mięguszowiecka, 50 Wołowa Turnia, 51 fragment Wołowego Grzbietu, ŻP Żabia Przełęcz

W tym miejscu pojawia się niezwykle istotna rola telefonu. Jego współczesne funkcje obejmują nie tylko mapy, GPS, ale też możliwość zapisywania śladu z grani. Bezsprzecznie zwiększa bezpieczeństwo. Sama możliwość komunikacji ze światem zewnętrznym, jest również wsparciem, choćby li tylko psychicznym. Jak przyznaje Wadim, telefon pozwalał mu utrzymywać stały kontakt z kolegą, któremu zdawał relację z postępów w pokonywaniu GGT. Dla całkowitej czystości stylu telefon winien zniknąć z wyposażenia. Chcę nadmienić, że Grzegorz Folta miał przy sobie telefon. Ci którzy w przyszłości będą chcieli się szczycić pokonaniem GGT bez jej znajomości, już przy pakowaniu plecaka powinni go zostawić w domu. Wszelkie półprawdy, mydlenie oczu postronnemu odbiorcy, tak w stosunku do wsparcia, jak i OS-u, nie przynoszą chwały. Nie pasują do wymyślonej wielkości wyczynu, pozostają czysto PR-owym zabiegiem. Nijak nie podnoszą wartości przejścia, a jedynie mącą wizerunek tego, który za wszelką cenę chce się zbliżyć do rekordu i brnie w błocie po laury (choćby omijał krzaki i maliniaki).

Jak walczyć z czasem

”Czyż ci nie rozkazałem: Bądź mężny i mocny? Nie bój się i nie lękaj…”
Joz 1,9

Uparta walka z czasem zmusza do bycia mężnym za wszelką cenę. Trzeba przetrwać burze, zwalczyć pokusy obejść, a mimo to być najszybszym. Tu pojawia się największa pokusa, żeby opowiadać o tych przeszkodach, które nie pozwoliły pójść tak, jak się chciało. Które nie pozwoliły dokonać przejścia bez pominięć, czy z jak najmniejszą ich liczbą. Wówczas trzeba koniecznie zaznaczyć, że jakiś tam styl, jakieś tam wzniesienia, nie są tak ważne jak błyskawice, że te punkty w grani, czy uchybienia w stylu, nie mogą przesłaniać ryzyka utraty życia. Ponadto, jeśli trzeba szukać drogi, której się nie zna, to musi to pochłaniać ogromną ilość cennego czasu. W pośpiechu łatwo coś nieopacznie ominąć. Skąd wiedzieć na co się weszło, a co gdzieś po drodze umknęło? Do długiej drogi trzeba być przygotowanym nie tylko taktycznie, ale i merytorycznie. Konieczny wydaje się opis (najlepiej, bo najszybciej, jest mieć go w pamięci), by odnajdywać turnie, turniczki, zęby, przełączki. Owe przygotowanie może dla niektórych jest nudne, ale konieczne. Tylko od jego rzetelności i dokładności zależy właściwe odnajdywanie drogi po grani i przechodzenie trudności bez błądzeń. Czy przyjmujemy, że ktoś zrobił drogę, z której dajmy na to wytrawersował z powodu burzy? Czy kiedykolwiek uznano zdobycie szczytu do którego nie dotarto z uwagi na deszcz, kruszyznę, a nawet zwykłe maliniaki?

Jak z tego wynika, czas jest uwarunkowany tym, którędy idziemy, jak również stylem który obieramy. Czas przejścia GGT nie może być rozpatrywany poza tymi czynnikami. Czas powinien być trzeciorzędny przy ocenie przejść GGT. Pierwszą najistotniejszą kwestią jest to którędy idziemy, czyli co pokonujemy w GGT. Każde obejście trudnych fragmentów przyspiesza marsz po laur zdobywcy. Każda nieznajomość sposobu przejścia uskoków skutkuje ich obejściem – bo wiadomo, czas goni. Następnie powinno się brać pod uwagę to jak idziemy, czyli styl. Jeśli komuś trafi się lepsza pogoda, czy też lepiej skalkuluje jaki ona będzie miała przebieg podczas ataku GGT, to będzie szybszy. Szybkość jak wiadomo, to także bezpieczeństwo. Im krócej przebywamy w niebezpiecznym terenie, tym mniej ponosimy ryzyka. Im mniej czasu planujemy przebywać na grani, tym lżejszy plecak niesiemy. Im lepiej poznamy grań, tym dokładniej potrafimy skalkulować czas. Oczywiście przy założeniu, że planujemy iść zgodnie z zasadą wejścia na wszystkie nazwane punkty wysokościowe. Przymierzanie się do GGT bez jej znajomości, bez wyobrażenia ile czasu może zająć jej przejście danej osobie, na zasadzie wstrzelenia się w okno pogodowe, jest nieracjonalne. Nie może przynieść sukcesu, może być co najwyżej ciekawą wycieczką, którą skończy deszcz, albo głód. Przy rozpatrywaniu czasu podział na przejścia letnie i zimowe wydaje się oczywisty. Bez wątpienia zimowe przejście GGT jest wyczynem dużo większym od letniego. Tak pisał o nim, Konstanty Narkiewicz Jodko ponad sto lat temu: „Wymaga znacznie większej wytrwałości i przygotowania, zbliżając wyprawę w terenie trak stosunkowo małym, jak Tatry, do typu wypraw w łańcuchach górskich tej skali, co Andy lub Himalaje”.

Fot. 14 GGT z Hrubego – 50 Wołowa Turnia, 51 Wołowy Grzbiet, 52 Hińczowa Turnia, 53 Czarny Szczyt Mięguszowiecki, 54 Pośredni Mięguszowiecki Szczyt, 55 Mięguszowiecki Szczyt Wielki, HP Hińczowa Przełęcz

Prawdą jest, że Tatry są najmniejszymi górami typu alpejskiego. Nieprawdą natomiast jest, że można je traktować w tych samych kategoriach co Alpy (oczywiście pomijając zagrożenia obiektywne). To właśnie przez to, że niemal z każdego miejsca na grani można zejść w godzinę czy półtorej do schroniska, stają się one stosunkowo bezpieczne, małe i bliskie. To przez tą ich małość, pipanty, które w Alpach mogą pozostać przez setki lat niezauważone i pomijane w przejściach graniowych, w Tatrach są istotnymi punktami, również orientacyjnymi. W Alpach znacznie trudniej jest przyjść po rzeczy graniowca, czy przynieś mu na grań powerbank. To właśnie to, że jest tak blisko do schronisk, do podnóża, do ludzi, do turystów z których każdy może wspomóc wodą, czy liną, w przypadku Tatr wymaga niemal purystycznego podejścia do stylu na GGT.

Dla Wadima natomiast, w jednym miejscu GGT nie ma nic wspólnego z Alpami: „… ma dużo mniejszą powagę niż niektóre alpejskie cele czy drogi”, w innym zaś, turniczki w GGT „…z punktu widzenia drogi alpejskiej po prostu można ominąć”. Skąd ten dysonans? Z troski o własny PR i z braku kryteriów. Z permanentnej walki o to, by swojemu przejściu nadać jak najwyższy prymat, by ‘uzasadnić’ obejścia, alpejskim podejściem do GGT. Tymczasem Tatry to Tatry, a Alpy to Alpy, nie ma potrzeby spajać obu masywów w jeden. Łączenie alpinizmu z taternictwem jest sztucznie generowaną dychotomią na potrzeby wywiadu, na potrzeby alpejskiego prestiżu.

Czy są granice wolności i komu szkodzi lans

„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.”
1 Kor 6, 12

Cóż złego w tym całym przekazie Wadima, lub w innych, niemniej emocjonujących, aczkolwiek nierzetelnych relacjach jego poprzedników? Cóż złego w umiejętności nagłaśniania swoich aspiracji do wyczynu? Komu to przeszkadza, albo komu szkodzi? Szkodzi prawdziwości wizerunku Tatr i rzeszy pokoleń taterników, którzy te góry przybliżyli i udostępnili swoimi przejściami, także Wadimowi. Jest również pewną formą degradowania współczesnych przejść, tych które rzeczywiście są wyczynem, które spełniają kryteria sportowego wyczynu i uwzględniają postęp taternickich pokoleń. Przede wszystkim utrwalają w opinii publicznej (jak choćby w przypadku wariantu Kurczaba), niskie standardy, odległe od aktualnych sportowych możliwości, nieprzystające do obecnego poziomu taternickich dokonań. Tym samym zaniżają ów poziom, nie motywują do wartościowszych przejść, a promują przeciętność i zdawkowość.

Opis nie jest po to, by zrobić wrażenie na czytelniku, ale po to by zdać relację ze swojego osiągnięcia. Jeśli tak definiujemy to co robimy. Opis ma być literalny, niepoetycki, ma weryfikować szczegóły. Czyż nie jest symboliczne dla dzisiejszych czasów, że próba oddziaływania na uczucia zastępuje suchą relację? Relacje Cywki i Żurka, tak oszczędne w słowa, pozbawione emocji, były nie tylko wynikiem oszczędności literackiej piszących, ale też charakteryzowały tamte czasy. Wówczas wystarczało horarium, lista szczytów i opis ominięć. Jednak dzisiaj, przy wyższym poziomie taternictwa, przy daleko obszerniejszej wiedzy topograficznej, potrzebne są bardziej szczegółowe sprawozdania.

Czy już samo sięganie po cel tak ambitny jak GGT jest wystarczającym powodem by je ogłaszać? Bo jak pisał Józef Nyka: „Grań Tatr nagle ‘wyszła z mody’ … Może wychowani w skałkach taternicy nie mają już chęci do tak długotrwałego wysiłku i do wspinania bez rządków haków wyznaczających drogę?”. Należy się cieszyć ze zmagań z GGT i długotrwałego wysiłku, z chęci podjęcia się tegoż wyzwania. Przejście GGT nobilituje, jest najwartościowszym trofeum taternickim. Kiedy ktoś chce się wybić w środowisku, mieć stałe miejsce w panteonie taternickich tuzów, to oczywiście najlepiej to zrobi, mierząc się z GGT. Oczywiście nawet największym taternikom swojego pokolenia nie było dane sięgnąć po GGT, ale niewątpliwie musiała ona zaprzątać ich głowy. Być może, większość z tych, którzy po nią nie sięgnęli, zbyt dużą wagę przykładali do jej sportowego aspektu, oraz do stylu i do osiągnięć poprzedników.

Co jednak jest sednem tego co Wadim ogłasza? Bowiem mówi on znacznie więcej niż tylko to, że szedł po GGT, a nadto całkiem dobitnie podsumowuje: „Teraz tym bardziej rozumiem, że jakiekolwiek porównywanie przejść GGT nie ma racji bytu - po prostu nie da się jej przejść dwa razy w ten sam sposób … Myślę też, że jako środowisko wspinaczkowe intuicyjnie czujemy co przejściem grani jest, a co nie”. A więc o tym co jest przejściem GGT rozstrzyga intuicja. Wadim dużą rolę przypisuje intuicji. Przypomnę, że według niego, ona też decyduje na co wejść, a co ominąć. Nie może to być jakaś tam intuicja laika, ale intuicja całego środowiska wspinaczkowego. Jakaś tam laicka intuicja mogłaby się pogubić w zakamarkach Tatr. Jeśli moja intuicja jest inna od reszty środowiska, to może nie jestem jego częścią? A jeśli intuicja środowiska jest inna od intuicji Wadima – to co wtedy? Wadim nie wątpi w ‘dobrą intuicję’ środowiska, bo jest powszechnie znany i ma sporo wartościowych przejść na swoim koncie. Jednak, żeby to wzmocnić i udowodnić, jak dobrze rozumie GGT, to stwierdza arbitralnie, że porównywanie przejść GGT nie ma racji bytu. Otóż ma. Ma i powinno mieć. Mało tego, można ją przejść w ten sam sposób. Rzecz jasna, nie dokładnie po swoich śladach, ale wchodząc na te same, opisane (choćby w XIX tomie Cywińskiego) punkty szczytowe w grani, czy pokonując tymi samymi wariantami trudniejsze odcinki i uskoki. Na pewno zawsze można ją przejść w lepszym stylu, jeśli ktoś przyjmuje, że styl ma sportowe znaczenie, że liczy się nie mniej od tego, na co się wchodzi, lub co się obchodzi.

Niewdzięczna sztuka pisania sprawozdań tylko dla wybranych

„To bowiem co widzialne przemija, to zaś co niewidzialne trwa wiecznie.”
2 Kor 4, 18

Innymi słowy, to co szczegółowo opisane, może być zweryfikowane, czy też poprawione przez innych, zrobione w lepszym stylu, dokładniej. To zaś co nieopisane pozostaje wieczną tajemnicą, nie do odkrycia, nie do skorygowania. Może być na zawsze najlepszym przejściem, najwartościowszą zdobyczą, do której nikt się nie zbliży w swym widocznym (opisanym) wymiarze.

Toteż Grzegorz Folta zrobił coś czego nikt przed nim nawet nie spróbował zrobić. Napisał sprawozdanie kompletne w szczegóły. Podał precyzyjnie nie tylko co zrobił i czego nie zrobił, ale opisał też styl, taktykę i metodykę przygotowań. Wyszczególnił wszystkie problematyczne uskoki w GGT i dokładne sposoby ich pokonywania. Podał każdy fragment GGT wraz ze stosownym ustępem z przewodnika Cywińskiego. Zrobił to w taki sposób, że w zasadzie każdy zainteresowany może iść krok po kroku jego śladem. Każdy może zrobić GGT tak jak on, iść po nitce do celu. Każdy może zweryfikować niemal każdy cal grani. Folta nie pozostawił żadnych wątpliwości, ani niedomówień, którędy szedł, jak się przewinął, lub który fragment ominął. Nie miał obaw, ani o to czy ktoś to zweryfikuje, ani czy ktoś to zrobi dokładniej i w lepszym stylu.

Muszę w tym miejscu odnieść się do pracy Tomasz Boruckiego, którą uważam za bardzo cenną, którą każdy graniowiec powinien przyswoić sobie obowiązkowo. Mianowicie, przywołując ideę konstruktywizmu, pisze on o ostrzu grani tak: „Najbliższe, jak dotąd, owym konstruktywistycznym założeniom Stanisławskiego jest solowe przejście Andrzeja Marcisza Głównej Grani Tatr Wysokich w 2015 r”. Nie zgodzę się z tym. Andrzej jedynie deklaruje że był tego ostrza najbliżej. W jego relacji brak jest jakichkolwiek szczegółów tego przejścia. Nie podał ani liczby wszystkich zjazdów, ani sposobu pokonywania trudniejszych uskoków, a nawet brak w nim szczegółowego horarium. Jak sam pisze: „Starałem się dokonać przejścia ściśle ostrzem grani. Wszedłem na wszystkie nazwane szczyty, byłem również na wszystkich przełęczach (przełączkach, wrótkach, szczerbinkach), które się między tymi szczytami znajdują”. A przypominam, to dotyczy tylko Grani Tatr Wysokich, a nie całej Głównej Grani Tatr. Jak już wspomniałem, opis Cywińskiego ujmuje dokładnie owe rzesze szczerbinek, tych nienazwanych też. Równie bliskie tego ‘ścisłego ostrza’ było przejście Folty, choć o wiele dłuższe. Zwłaszcza dlatego, że każdy może to sprawdzić i pójść jego śladem.

Fot. 15 Władysław Cywiński nad Niżnim Ciemnosmreczyńskim Stawem – 56 Cubryna

Przejście Folty, wyróżnia się, zarówno stylem jak i sprawozdaniem. Folta wytyczył i wciąż wytycza, nowy pułap w taternictwie. Jego przejście pokazuje gdzie leżą współczesne możliwości taternika. Pokazuje gdzie i w czym odnajdywać wyczyn. Ale to co miało miejsce 5 lat temu, może być zbyt odległe dla nowoczesnych tuzów taternickich. Wadim wie, że po jego śladach nikt z pewnością nie pójdzie. Bowiem nikt (wraz z samym Wadimem), nie jest w stanie ich odszukać. Ale też wie, iż istnieje coś takiego jak sprawozdanie: „Wszystko jest kwestią przyjęcia jakichś założeń, a następnie wyspowiadania się z nich, aby każdy mógł wyrobić sobie własne zdanie i porównać jedno przejście z drugim. Co najprawdopodobniej i tak się nie uda. Każdy pójdzie grań po swojemu, w innych warunkach, a porównywanie jest absolutnym błędem ze strony środowiska i domorosłych ekspertów”. Logika tej wypowiedzi jest następująca – jak idziesz grań po swojemu, to masz się wyspowiadać, aby każdy mógł porównać twoje przejście do innych. Jednakże porównywanie przejść to absolutny błąd domorosłych ekspertów. No więc po co się spowiadać? Suma summarum spowiedź, czy sprawozdanie nie ma żadnego sensu, bo nie można oceniać przejść i nie da się ich porównać. Sens tej wypowiedzi, oraz kilku innych, w tym samym temacie (porównań i ocen) jest głębszy. Temat jest na tyle nurtujący Wadima, że ustawicznie do niego powraca i na różne sposoby usiłuje wbić wszystkim do głowy, zarówno środowisku jak i potencjalnym ekspertom (którzy z założenia muszą być domorośli), by nikt nigdy i w żaden sposób nie próbował oceniać jego przejścia (pamiętajmy – alpejskiego, nie jakiegoś tam tatrzańskiego). W ogóle to nie należy dokonywać jakiejkolwiek oceny przejść GGT (tak na wszelki wypadek, żeby ani teraz, ani kiedyś tam, nie zdyskredytować przejścia Wadima), bo to i tak się nie uda, a poza tym to będzie błąd.

Mija już pół roku od owego wyczynu, którego szczegóły nadal pozostają nieznane. Tymczasem, sława sławi się sama, sława wszystkie czyny poprzerastała. Brak sprawozdania nie stoi na przeszkodzie w udzielaniu wywiadów i w wygłaszaniu prelekcji o czynach, które niespisane z wolna w pamięci zostają zacierane. No i najważniejsze – każdy idzie grań po swojemu, na swoich zasadach. To jest warunek sinen qwa non, by to co ewentualnie zostanie opisane, nie zostało zakwestionowane. Jasne jest, że sposób przejścia, to indywidualna sprawa każdego taternika. Jasne powinno być także, to co napisał w swoim sprawozdaniu Grzegorz Folta: „Koniecznością jest mówienie prawdy i transparentne dzielenie się szczegółami przejść, szczególnie jeśli one do czegoś aspirują”. Wciąż aktualne jest to co napisałem ponad 5 lat temu dla Taternika: „Niestety w większości przejść graniowych, zwłaszcza tych dotyczących Głównej Grani Tatr, brak jest rzetelnych relacji … Brakuje tego typu sprawozdań nie tylko przy przejściach starszych, ale i tych najnowszych, aspirujących do rekordowych. Skrótowe sprawozdania, opisy które jedynie stopniują sukces, unikając wykazywania jakichkolwiek uchybień, zmierzając do podkreślenie tego jedynego i niepowtarzalnego osiągnięcia jakiego dotyczą, nie dają możliwości ich weryfikacji”.

Gdyby słowa Włodka Cywińskiego, o tym, że co nieopisane nie istnieje, znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości, nie mielibyśmy wielu znakomitych przejść, bowiem nikt by się o nich nie dowiedział. Zarówno o tych, które wyzute z merytorycznych uzasadnień, funkcjonują w medialnym obiegu, jako taternickie osiągnięcia, lecz także o tych, które nigdzie niepromowane, miały miejsce i miały świadków, będąc rzeczywistymi wyczynami. Tyle tylko, że dla współczesnego młodego taternika większe znaczenie od rzeczywistego, choć nie zawsze dostrzeganego obrazu, ma wirtualna rzeczywistość. Ma obraz wykreowany, czyli skrojony na miarę wymagań i potrzeb tych, którzy ów obraz przeniosą dalej, którym nie starcza czasu na czytanie, ani Cywińskiego, ani Puškáša, którym być może skrót W.H.P. (Witold Henryk Paryski) kojarzy się jako jakaś mityczna postać. Oby owa tendencja mitologizowania nie przeniosła się do realu. Bowiem, podkreślę to jeszcze raz – owa gloryfikacja tego co wyczynem nie jest, to równocześnie deprecjonowanie osiągnięć, na miano wyczynu ze wszech miar zasługujących, a przez ich pomijanie, do roli mitu sprowadzanych.

Tekst i zdjęcia Adam Śmiałkowski

Fot. 16 Chmurne Tatry z Durnego Szczytu - 22 Mały Lodowy Szczyt, 32 Zadni Gerlach, 45 Wysoka, 47 Rysy.

POLEMIKA:

BIBLIOGRAFIA:

  • „Wyzwania Wielkiej Grani” Tomasz Borucki
  • „Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie” Janusz Kurczab i Marek Wołoszyński
  • „Główna Grań Tatr” Tom 19 Władysław Cywiński
  • „Vysoké Tatry X” Arno Puškáš
  • „Grań Tatr nowe wyzwanie” Optymista nr. 10 z 1991r. Grzegorz Gałazek
  • „Grań Tatr Zachodnich” Adam Karpiński Taternik 1925/1-2
  • „Pierwsza próba zimowego przejścia Grani Tatr Wysokich” Adam Karpiński i Konstanty Narkiewicz Jodko Taternik 1928/2
  • „Klasyfikacja tatrzańskich grani” Gerard Janota Taternik 1971/1
  • „Graniówki tatrzańskie” Gerard Janota Taternik 1971/3
  • Notatki z przejść GGT Krzysztofa Żurka i Władysława Cywińskiego Taternik 1975/3
  • "Grań Tatr cel zapomniany?" Józef Nyka Taternik 1988/1
  • „Podsumowanie taternickiego lata 2017” Adam Śmiałkowski Taternik 2017/4
  • „Wielka Grań” Zbigniew Ładygin Tatry 2004/2 (8)
  • „Ściśle granią” Stanisław Obrochta Tatry 2005/4
  • „Główna Grań Tatr w aspekcie topograficznym i sportowym” Andrzej Zawada praca dyplomowa na AWF-ie w Zakładzie Alpinizmu w Krakowie w 1979 roku
  • „Taktyka i technika przejść graniowych” Krzysztof Żurek praca dyplomowa na AWF-ie w Zakładzie Alpinizmu w Krakowie 10.IX.1981 roku
  • „Sprawozdanie z przejścia GGT” Tadeusz Grzegorzewski
  • „Sprawozdanie z przejścia GGT” Grzegorz Folta
  • Facebook profil Wadima Jabłońskiego
  • „Główna Grań Tatr bardziej niż mniej” Góry 2022/4 (287)
  • „Grań Główna Tatr w 106 godzin 38 minut” Artur Paszczak
  • „Grań Tatr Wysokich w 57 godzin” Andrzej Marcisz

Wykaz szczytów oznaczonych na zdjęciach:

  1. Hawrań
  2. Płaczliwa Skała
  3. Szeroka Przełęcz Bielska
  4. Szalony Wierch
  5. Przełęcz pod Kopą
  6. Jagnięcy Szczyt
  7. Kołowy Przechód
  8. Czerwona Turnia
  9. Modra Turnia
  10. Kołowy Szczyt
  11. Czarny Szczyt
  12. Papirusowe Turnie
  13. Wyżni Barani Zwornik
  14. Niżni Barani Zwornik
  15. Baranie Czuby
  16. Baranie Czuby
  17. Śnieżne Czuby
  18. Śnieżny Zwornik
  19. Lodowy Zwornik
  20. Lodowy Szczyt
  21. Lodowa Kopa
  22. Mały Lodowy Szczyt
  23. Zbójnickie Turnie
  24. Krzesany Róg
  25. Rówienkowa Turnia
  26. Graniasta Turnia
  27. Świstowy Szczyt
  28. Wielicki Szczyt
  29. Litworowy Szczyt
  30. Niżnia Wysoka Gerlachowska
  31. Wyżnia Wysoka Gerlachowska
  32. Zadni Gerlach
  33. Batyżowiecki Szczyt
  34. Kaczy Szczyt
  35. Zmarzły Szczyt
  36. Wschodni Żelazny Szczyt
  37. Śnieżne Kopy
  38. Zachodni Żelazny Szczyt
  39. Żłobisty Szczyt
  40. Żłobiste Czuby
  41. Rumanowy Szczyt
  42. Ganek
  43. Mały Ganek
  44. Rumanowe Czuby
  45. Wysoka
  46. Ciężki Szczyt
  47. Rysy
  48. Żabi Koń
  49. Żabia Turnia Mięguszowiecka
  50. Wołowa Turnia
  51. Wołowy Grzbiet
  52. Hińczowa Turnia
  53. Czarny Szczyt Mięguszowiecki
  54. Pośredni Mięguszowiecki Szczyt
  55. Mięguszowiecki Szczyt Wielki
  56. Cubryna