Przez lans do mas. Przez media do gwiazd.
Pora przystanąć. Spojrzeć na to co niewidzialne, a namacalne. Jak rodzi się sława? Skąd się bierze splendor jednych, a niepamięć o drugich? Czy historię tworzą wybitne postacie, czy też historię kreują współczesne środki przekazu i prestidigitatorzy słowa?
Oto pisarz i felietonista głównego nurtu, Wojciech Kuczok, tworzy artykuł częściowo traktujący o taternictwie ("Gazeta Wyborcza", 28.10.2019). Dlaczego tylko częściowo? Otóż nie odnosząc się do jakichkolwiek postaci czy wydarzeń z historii taternictwa, Kuczok pisze dosłownie: „fakty każą Andrzeja Marcisza nazwać najwybitniejszym taternikiem w historii” (i zostaje to powtórzone w śródtytule). Autor nie informuje, jaką historię ma na myśli. Czy całego taternictwa? Czy może jedynie historię Tatr Wysokich, bo przecież od innych części Tatr sam Marcisz się odżegnuje.
Najistotniejszymi przykładami (według Kuczoka) na potwierdzenie taternickiej wybitności Marcisza są w pierwszej kolejności: jego sukcesy we wspinaczce sportowej i bycie wielokrotnym medalistą w pucharze świata (choć w rzeczywistości Marcisz w pucharze świata zdobył pierwsze miejsce w La Ribie w 1989 roku i trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej tego samego roku, a przedtem startował i owszem czasem wygrywał - ale zawody ograniczone do krajów bloku wschodniego i w zupełnie innej formule, zawody z pucharem świata nie mające nic wspólnego). Czyli dowodem są sukcesy odniesione w zawodach skałkowych, do tego część na sztucznej ściance. Jak się to ma do Tatr i taternictwa? Nie wiadomo. Zaś zwieńczeniem taternickich sukcesów Marcisza (w ujęciu Kuczoka) jest wprowadzenie przez niego swojego dziewięcioletniego syna na czternaście wybitnych szczytów Tatr Wysokich.
W artykule brak jakichkolwiek konkretnych i sprawdzonych argumentów, które by udowadniały wygórowaną tezę Kuczoka. Najgłębszym uzasadnieniem owej tezy, ma być kilkukrotne zapewnianie czytelnika o rzekomej skromności Marcisza. „Skromność” ta kazała Andrzejowi zamieścić na swojej stronie kopię owego artykułu Kuczoka, tak by żadna litera chwały nie umknęła wirtualnemu światu. Dzięki temu i ja, niżej podpisany, mogłem dotrzeć do tekstu pochwalnego peanu, który Andrzej opatrzył komentarzem: "osobiście się nie znamy, ani nie zamieniliśmy słowa na ten temat".
Zdj. 1 Taternik w Żlebie Drège'a na Granatach - 1935 (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Tym bardziej zastanawiające są źródła wiedzy, z których Kuczok czerpał informacje, choćby o rzekomo pierwszym przejściu ściśle granią Głównej Grani Tatr Wysokich (GGTW) przez Marcisza. Zaś sam „najwybitniejszy” - do dziś nie podzielił się wieloma szczegółami swojego przejścia . Nieznana jest choćby dokładna trasa przejścia i obrane warianty, czy też rekordowa liczba wykonanych przez niego w trakcie przejścia zjazdów na linie (zjazdy to czynne obciążanie sprzętu, to tak zwane sztuczne ułatwienie – czyli zasadnicza słabość wspinaczki i wspinacza, której nie popełniło w ogóle, lub popełniło w o wiele mniejszej ilości, wielu innych wspinaczy mierzących się z przejściem tej samej długiej grani). Zdaniem Kuczoka, przejście GGTW przez Andrzeja, miało go natchnąć do przejścia wszystkich tatrzańskich grani. W rzeczywistości, zanim Marcisz podjął się przejścia GGTW, to zaczął przechodzić granie boczne (i publikował z nich duże materiały w fachowym źródle, więc wiedza o tym kiedy te przejścia nastąpiły, jest łatwa do weryfikacji). Ponadto chodzi o granie boczne, tylko te z Tatr Wysokich, nie zaś o wszystkie. Kuczok myli kolejność zdarzeń, zaś istotne doprecyzowania mu umykają, albo nie pasują do przyjętej koncepcji.
Fakty stają się nieważne. Słów które brzmią górnolotnie, trzeba użyć – dla „uzasadnienia”. Toteż Kuczok śmiało pisze, że najwybitniejszy taternik w historii zdobywał wiele iglic nieznanych, dziewiczych, albo zdobytych jednorazowo. Czy jedno wejście na jakąś turnię nie wystarczy, by była ona uważana za zdobytą, czyli już nie będącą dziewiczą? Czy dopiero "zaliczenie" jej przez Marcisza kwalifikuje iglice do miana poznanych i zdobytych? Skąd Kuczok brał wiedzę o dziewiczości iglic w Tatrach, lub "jednorazowych" wejściach na nie, skoro z samym ich zdobywcą nawet nie rozmawiał (według zapewnień tego ostatniego)? Nie wiadomo. Mogły go do tych zdobyczy przekonać artykuły samego Marcisza, ale nawet w nich - można przeczytać, że „wybitny” nadawał nazwy także zupełnie mało wybitnym turniom, na które jednak nie wszedł (np. „Góry”, sierpień 2013, str. 46, Kapałkowe Chłopki). Tak czy inaczej, gdyby sam Marcisz był przekonany o swojej wielkości, to powinien (używając słów Kuczoka) zżymać się na to, choćby w komentarzu do zamieszczonej przez siebie reprodukcji artykułu, że dopuszczono do powielenia półprawd i przekłamań. Wygląda jednak na to, że droższa sercu Andrzeja jest byle jaka chwała, niż rzetelna informacja.
Zdj. 2 Taternik na wschodniej Kościelca - 1939 (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Przy czym Andrzej Marcisz słusznie zauważył, że w Tatrach jest sporo nienazwanych turni, iglic, przełączek. Mniej słusznie, bo niezgodnie z faktami, wysnuł z tego naiwny wniosek, że może to świadczyć o braku bytności ludzi na tych skalnych obiektach. Jednakże Tatry, według wielu opinii, to najbardziej wyeksplorowany masyw wysokogórski świata, z najbardziej zagęszczoną ilością nazw oraz sieciami dróg i wariantów. Przy czym liczba nazw, jest mniejsza niż liczba przebytych kiedyś wariantów. Innymi słowy, brak nazwy turniczki czy przełączki nie oznacza braku wejścia na nią. Mimo to, chyba Andrzej doszedł do wniosku, że nagłaśnianie mniej znanych szczegółów topograficznych i jednoczesne przypisywanie sobie ich dostrzeżenia, po pewnym czasie będzie skutkować kojarzeniem owych kulminacji z jego nazwiskiem czy dorobkiem.
Może jednak Kuczok nie do końca winien jest swoich „niedokładności”? W końcu miał skąd zasięgnąć pochlebnych wieści dla obiektu swego namaszczenia. Bo w dużej mierze pomógł mu sam Andrzej, w swojej „skromności” i wirtualnej aktywności. Zostawmy jednak felietonowe „nieścisłości” na boku. Bo czy przeciętny czytelnik je dostrzeże? Czy dla kogokolwiek nie związanego z Tatrami będą istotne same fakty? Jeśli w wysokonakładowym medium o jakiejś wybitności pisze znany autor, to i wybitność (choćby była podana bez jakichkolwiek źródeł) zostaje ad hoc uznana przez rzesze czytelników.
Zobaczmy więc, jakich środków używa sam „najwybitniejszy”, by zostać zauważonym w tłumie postaci nieszczególnych. Andrzej wziął głęboko do serca maksymę Włodka Cywińskiego (autora 19 najnowszych przewodników szczegółowych po Tatrach i co ważne, jednego z dwóch rekordzistów przejścia grani całych Tatr z 1975 r.) , że to co nieopisane - nie istnieje. Jednak przyjął jej rozumienie dalej idące niż sam Włodek, któremu szło o dzielenie się przejściami dróg taternickich, po to, by w ogóle mogły zaistnieć w zbiorowej pamięci i w przewodnikach. Marcisz przyjął ją raczej bezkompromisowo i stricte promocyjnie: im więcej i częściej moje nazwisko w sieci widnieje, tym dobitniej, tym żywiej istnieję. Andrzej przy wcielaniu w życie tej idei nie waha się - nawet wtedy, gdy o swoim pierwszeństwie blefuje i gdy dołącza swoje nazwisko do nie swoich odkryć. Ostatnio miało to miejsce przy drobiazgu, nie związanym bezpośrednio z taternictwem – przy opisie obrywu na Małym Kieżmarskim przez innego taternika na popularnym portalu. Otóż Andrzej umieścił na innym portalu swoje zdjęcie zupełnie innego obrywu w tym samym masywie, który to obryw miał miejsce około sto lat wcześniej (a potem wielokrotnie się odnawiał), „informując” rzesze fanów, że i jemu nie umknęło to, co ktoś inny przed nim szczegółowo opisał.
Zdj. 3 Grupa taterników ze sprzętem podczas odpoczynku. Widoczni m.in. Witold Paryski, Stanisław Zdyb, Antoni Stolte, Tadeusz Pawłowski. (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Czy Andrzej zabiega tym o pozycję takiego znawcy Tatr, że musi być na pierwszej linii przy opisywaniu jakiegokolwiek nowego obrywu, i musi pokazywać, że nawet w takiej sprawie „trzyma rękę na pulsie”? Czy też świadomie woli zaryzykować kompromitację w wąskim gronie tych, którzy Tatry znają, dla zyskania „uznania” wśród szerokiego grona tych, którzy Tatry dopiero poznawać pragną?
Ostatnim z osiągnięć „najwybitniejszego” taternika, o jakim wspomina też Kuczok, jest zdobycie rekordowej liczby turni w Tatrach Wysokich, przekraczającej liczbę wszystkich nazw wymienionych w przewodnikach Puškáša, Paryskiego i Bohuša (choć tu kolejne przekłamanie Kuczoka, bo w przypadku tego ostatniego nie chodzi o przewodnik). Co ważne, sam „najwybitniejszy” Andrzej nie podaje dokładnej liczby swoich zdobyczy, zostawia sobie margines ‘ponad’ liczbę podaną w przytoczonych dziełach, tak by ewentualni "dociekliwcy" nie mieli możliwości poznania i analizowania szczegółów wejść. Tego samego dnia mówi w jednym miejscu o 1100 szczytach, w innym o ponad 1000. Być może Andrzej sam się w szczegółach pogubił, bo jak wspomina: „Od dawna nie prowadzę notatnika z przebytymi drogami” („Góry”, maj 2013, str. 69). W ten sposób słynny Andrzej zdobywa ponoć de facto 950 wyszczególnionych szczytów Tatr Wysokich (czyli jednak brakowałoby mu ich ze 150 lub więcej). Ale że są jeszcze inne, wyszczególnione w innych miejscach, to oznajmia, że tamte też już prawie zdobył, tylko ich nazwy pozostają niezweryfikowane. Przez kogo? Przez Andrzeja, bo to on weryfikuje wybitność swoją i wybitność swoich osiągnięć. Informacje podaje tak (jak już tu wspomniano), by nikt przypadkiem nie poznał ani dat, ani żadnych innych szczegółów jego wejść. Tak, by żaden zainteresowany historią taternictwa nie mógł podważyć ani rekordu, ani „najwybitniejszości”.
Czy w takich samochwalczych działaniach przejawia się wybitność? Znam znacznie bliższe taternictwu osiągnięcia Andrzeja (zwłaszcza z lat 1980. i 1990.) – niż wspinanie na panelu, czy wprowadzenie syna do studia telewizyjnego. Te inne osiągnięcia predestynują go do miana wybitnego taternika (jednakże jako jednego z wielu). Nie o wybitność Marcisza – niewątpliwą przed około 30 laty w dziedzinie wspinaczki klasycznej i taternictwa letniego – tu jednak idzie. Ale o łatwość, z jaką tworzy się dziś alternatywną historię taternictwa. Łatwość, z jaką ktoś bez głębszej wiedzy o danej materii i bez chwili refleksji – mianuje kogoś drugiego największym. Największym pośród całej plejady postaci dla Tatr szczególnie i wyjątkowo zasłużonych. Jak ten ktoś (Kuczok) na to wpadł, skąd wziął nić, by upleść tę „największą wybitność” (Marcisza), obejmującą całą historię taternictwa? Wybierał spośród innych, zarówno żywych jak i nieobecnych, czy z telewizji, Internetu i społecznościowych portali? Czy może tylko na podstawie autopromocji zainteresowanego, „zaraził się” poczuciem jego wielkości?
Zdj. 4 Uczestnicy alpejskiej wyprawy z 1931 roku: Jan Alfred Szczepański, Konstanty Narkiewicz-Jodko, Witold Wyszyński, Jerzy Gołcz, Jan Dorawski w Chamonix (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Wracając do samego faktu opublikowania omawianego artykułu, który nawet nie dotyka części dorobku Marcisza w Tatrach, a bardziej skupiony jest na przymiotnikowych pochwałach dotyczących jego „rekordów”. Czy nie zmusza ów artykuł do postawienia pytań natury bardziej ogólnej? Czy to nie my jako środowisko jesteśmy odpowiedzialni za dopuszczanie do publikacji niedomówień (zwłaszcza w szerokiej przestrzeni publicznej)? Czy to nie my przyzwalamy na istnienie nieścisłości? Czy nie jest przypadkiem tak, że nieme przyzwolenie środowiska taternickiego oraz głośny aplauz środowiska wirtualnego, nadaje niedopowiedzeniom status taternickich prawd? Dotychczas historyczność tatrzańskich osiągnięć i postaci oceniali i ogłaszali znawcy Tatr wraz z kolejnymi pokoleniami, a nie samochwalcy i bezkrytyczni publicyści.
Czy w taternickim środowisku brakuje osób, które by zauważyły owo osobliwe celebryckie, za to niepoparte faktami namaszczenie? Które byłyby w stanie podsunąć Kuczokowi inne taternickie postacie, choćby tylko dla porównania, dla zachowania rzetelności jego osobistej nominacji? Czy to tylko lenistwo powstrzymuje innych od zabrania głosu? Czy też obawy przed internetowym hejtem? Czy w tych szczególnych czasach, wirtualnej rzeczywistości, nie ma już komu odrzucać kłamliwości? Czy mamy tu deficyt odwagi i silnych osobowości, czy też ogólny deficyt uczciwości? Czy media, a zwłaszcza ich nowsze typy, ową uczciwość zabijają? Czy nadmierny "lans" traci znaczenie pejoratywne, a zyskuje znaczenie pozytywne? Czy „lans” staje się rodzajem nowoczesnej aktywności i kreatywności? Czy historia taternictwa tworzona będzie - już nie w Tatrach, lecz w gabinetach? Czy uczciwość i rzetelność staną się niebawem tak drogocennym kruszcem, jak legendarne skarby ukryte w Dolinie Śnieżnej w głębi Złotej Strągi? Czy dla nowych pokoleń taterników, dotarcie do Złotego Koryta (rzeczywistego miejsca w tejże Dolinie Śnieżnej), nie będzie już realną wyprawą, a będzie jedynie dosadną metaforą, o czerpaniu zysków ze sławy?
Adam Śmiałkowski
www.tatry.przejscia.pl