Co z Grani Głównej wynika i dokąd nas prowadzi
O grani, napisane przez 'Tatrologa', niesponsorowane, toteż profesjonalne. Polecam wszystkim miłośnikom grani, samozwańczym znawcom tejże zwłaszcza.
Ukazuje się pośmiertnie zwieńczenie dzieła życia Włodka Cywińskiego, jakim jest 19 tomów przewodników po Tatrach. Ostatni wyjdzie spod prasy drukarskiej za kilka dni. Zbierając materiał do niego Włodek postanowił, że tom ten będzie ostatnim, choć z pewnością miał ochotę pisać kolejne... miał też jednak świadomość swoich lat i czasu oraz sił potrzebnych do pisania, a często powtarzał, że zza biurka pisać nie będzie. Przystępując do pracy nad pierwszym tomem od razu wiedział, że nie opisze wszystkich części Tatr. Pisząc kolejne penetrował znane sobie doskonale zakątki, po to, by sprawdzić niemal każdy detal w terenie, by rzeczywistość książkowa była jak najbliższa tej tatrzańskiej. Miał świadomość czasu, jaki to pochłania. Mimo to przedkładał dokładność nad dążenie do ukończenia całości. Był Włodek współpracownikiem Paryskiego, pomagał mu w jego pracy nad wiekopomnym 24 tomowym przewodnikiem po Tatrach Wysokich – ukończonym. Współpraca ta, a w zasadzie kontrowersje wokół niej, skłoniły Włodka do samodzielnego pisania przewodników, już pod swoim nazwiskiem. Dziś Tom XIX wieńczy to co Włodek zdążył ująć w słowa za swojego życia i czyni miejsce następcom, do ujmowania wciąż postępującej eksploracji Tatr.
Tak się szczególnie złożyło, że dziełem ostatnim jest Grań Główna, najdłuższa droga wspinaczkowa Tatr – jak to trafnie ujął pewien wspinacz. Grań, którą obok Krzysztofa Żurka, Włodek przeszedł najszybciej, a których dwa rekordowe samotne letnie przejścia do dziś, mimo wielu prób, pozostają pod względem czasowym niepobite. Grań nęci najlepszych do tego stopnia, że są gotowi posunąć się (użyję tu eufemizmu) do mistyfikacji (jak w przypadku ostatniego zimowego jej 'przejścia'), byle zaistnieć, byle przypisać sobie tę najhonorniejszą z perci. Jest bowiem Grań Główna kwintesencją Tatr i w obecnej dobie, gdy niemal wszystko jest już pokonane, a granice trudności przesunęły się daleko poza to, co kiedyś zdawało się kresem ludzkich możliwości, przejście jej nadal jest symbolem najwyższych tatrzańskich umiejętności. Pewnego postępu nie da się przyspieszyć, zarówno ogólnie jak i indywidualnie. To proces który musi trwać.
Tak jak trzeba dojrzeć do przejścia Głównej Grani, tak trzeba dojrzałości do pisania przewodników, do ujmowania Tatr w ramy pewnej wiedzy. I niestety tak jak zdarzają się ludzie chcący na skróty przejść grań, trafiają się i tacy, którzy na skróty chcieliby się stać jej znawcami, a nawet mienią się większymi specjalistami od niej, niż był sam Włodek. I może gdyby Włodek żył darowałbym sobie cały ten wywód, ale ponieważ nie ma go już wśród nas, a ja w swoim pięknoduchostwie bardzo bym nie chciał, żeby kontynuatorami spuścizny po Chmielowskim, Paryskim, Cywińskim byli dyletanci, piszę o tym, co mnie oburza.
Nie przepadałem za Włodkiem, nie wiem czy go nawet lubiłem, ale byłem uległy wobec jego wiedzy i szanowałem jego autorytet. Na pierwszym wykładzie z topografii jaki z nim miałem, usłyszałem jego retoryczne pytanie, dlaczego nie ma takiej nauki jak 'tatrologia'. Patrzyłem na ten jego uśmiech, w którym przejawiała się ta jego ogromna miłość do przedmiotu, o którym opowiadał, do Tatr jako całości, i docierało do mnie, jak wielkim pasjonatem jest ten człowiek. I była w nim – jak i w tym uśmiechu – ta świadomość wiedzy o Tatrach jaka się przez lata w nim kształtowała, tych setek książek, tysięcy osób dla których Tatry były pasją i życiem. Włodek był też w moim odczuciu pierwszym tatrologiem, łączącym z wielkim zapałem wiedzę teoretyczną z praktyczną. To nie jest łatwe, to wymaga często pewnych rezygnacji, niełatwych kompromisów, umiejętności dzielenia czasu pomiędzy szperaniem w książkach i buszowaniem w dolinach, a do tego ujmowania tej kwintesencji poszukiwań w sposób czytelny i klarowny.
Na innym wykładzie, już z innym uśmiechem – ironicznym, Włodek bezceremonialnie wyraził się o pewnym autorze przewodnika: „Tatry nieznane dla tego, kto pisał ten przewodnik”. Jakiś czas później trafiłem na artykuł tej osoby i ku swojemu zaskoczeniu, bo wcześniej przyjmowałem, że słowo pisane musi być dokładnie sprawdzone i prawdziwe, stwierdziłem, że są tam ewidentne błędy. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie wszystko co o Tatrach pisane wychodzi spod pióra znawców tychże gór, a już tym bardziej ich miłośników. Również nie wszystkie redakcje dbają o to, żeby poziom ich artykułów dorównywał chwytliwym tytułom. Dzisiaj jestem dodatkowo świadomy, iż Włodek ze swoją wiedzą był delikatny wobec wspomnianego autora. Był delikatny, bo napisał „Grań Żabiego” i każdy mógł porównać pisaninę dyletanta ze studium Tatrologa. Dzisiaj zdaję sobie sprawę, że ci którzy swoim odczuwaniem Tatr, rozumieniem ciągłości i powiązań wiedzy jaką jest tatrologia, będąc predysponowanymi do kontynuacji dzieła Cywińskiego, nie są dość medialni, nie są wystarczająco hałaśliwi i nie mają sponsorów. Dzisiaj uzmysławiam sobie, że specjalistą można zostać nie przez ilość wiedzy, lecz przez ilość 'lajków'.
Spierał się Włodek z Paryskim, ale też mówił o nim bez przekąsu – Mistrz. Siebie nie nazywał znawcą, nie potrzebował, udowadniał to w każdym zdaniu o Tatrach. Znał nie tylko polskie publikacje, a wiedzę przekazywaną przez słowackich tatrologów takich jak Bohus czy Puskas, weryfikował w terenie. Mimo swojej niepodważalnej dominacji w przedmiocie topografii, potrafił przy każdej okazji wypytywać o szczegóły miejsc, porównywać swoje spostrzeżenia ze zdaniem innych. Była w nim wielka ciekawość każdego miejsca w Tatrach. Włodek łaknął prawdy o tych górach. Chciałoby się krzyknąć do niektórych słowami z Ewangelii: „Prawda was wyzwoli!” Jednak na to trzeba czasu i drążenia, tej wnikliwości, która pchała Włodka w nieznane nikomu zakamarki Tatr. Był Włodek kontrowersyjny, często apodyktyczny, ale jego przekonania były ugruntowane. Jest napisane: „Nie bądźcie letni, bądźcie zimni albo gorący”. Włodek nigdy nie był letni. Kiedy mówił o Tatrach, jego pasja wylewała się z oczu i z każdego słowa, tryskał nią... Był ateistą, który kochał Tatry nad wszystko. Znam osoby, które twierdzą, że w górach są bliżej Boga, że dopiero na szczytach odczuwają miłość do Niego. Gdyby ową miłość mierzyć wiedzą i znajomością Tatr, to Włodek podszedł doń najbliżej. Piszę to z pełną świadomością głębokości ateizmu Włodka, jako katolik, po to żeby dobitniej podkreślić czym były Tatry dla Włodka, by uwydatnić różnicę w zbliżeniu do Tatr między nim, a ich rzekomymi miłośnikami
Samozwańczy specjaliści od grani, kreatorzy tatrzańskiego nazewnictwa mówią mi, że są miłośnikami tego co robią, i cóż z tego, że popełniają błędy, skoro i tak „przesuwają poprzeczkę do przodu”. Ich miłość trwa tyle, ile będzie trwał 'projekt'. Tak, bo współcześnie dla podniesienia rangi dyletanctwa, albo dla zakamuflowania braku kompetencji, tworzy się tak zwane 'projekty'. Miłość Cywińskiego trwała ponad pół wieku, wychodzona była po perciach, na których projektanci graniowej mody po prostu bez wskazań GPS-a by się zwyczajnie zgubili. Ich zachowanie, arogancja i głowa wysunięta na przyjęcie wieńca laurowego są takie, jakby od nich zaczęło się poznawanie Tatr. Nie uwzględniają niczego, co było przed nimi, bo trudno im sobie wyobrazić, żeby mogło być coś dokładniejszego od GPS-a, że w ogóle mogło się coś dziać w eksploracji Tatr przed erą youtube’a i photoshopa. Toteż nie dziwią błędy wynikające z pośpiechu, niedbalstwa i dyletanctwa. Bo jeśli w przewodnikach Włodka trafiają się błędy, a trafiają się, bo nie da się ich uniknąć, to wynikają co najwyżej z nieuwagi albo przepracowania. Etymologia nazw w Tarach wcale nie jest taka prosta, jak się niektórym wydaje. I nie musi taka być. I nie można jej zmienić na przykład przez wprowadzanie odpowiedników w języku polskim – to jest niemożliwe, niepoprawne i niepotrzebne (nie był Cywiński za tym, choć był zwolennikiem uproszczeń). Łatwiej i prościej żeby zwolennicy 'zrównywania nazewnictwa' nauczyli się nazw w dwóch językach, co przy okazji pomoże im poznać nieco historii.
Jest w Tarach dość miejsca dla wszystkich. Są i myśliwi i taternicy, i przewodnicy i turyści. Jedni lepiej lub gorzej ze sobą koegzystują. Są tacy, którzy całe swoje tatrzańskie życie nosili w plecaku spity i tacy, którzy mieli w nim zawsze przewodniki WHP. Trudno tym pierwszym zostać tatrologami, a tym drugim sportowcami. Czasu póki co jeszcze nie udaje się wyprzedzić, ani oszukać. Nie da się sklonować czasu spędzonego w jednej dolinie na inne doliny i granie. Nie ma też jak na razie instrumentów do wczytywania wskaźników GPS w umysł. Tak jak każdy przewodnik powinien się strzec wirtualnych wyszukiwarek (albo GPS-a bez baterii), tak każdy turysta niech się strzeże osób, którym one służą za drogowskaz, a wszyscy strzeżmy się dróg na skróty i 'projektów’, które nie zbliżają do Tatr, a kreują 'projektantów mody'. Bierzmy do ręki dzieła a chłam odrzucajmy precz.
Przelał w słowa - Adam Śmiałkowski
Władysław Cywiński w Niewcyrce. Fotografia z archiwum Grzegorza Folty