Ewolucji metryka, od tchórza do taternika, czyli co za środowisko z Tatrami się styka
Szukałem odpowiedzi na pytania, które miałyby mnie gdzieś sytuować na mapie taternickiego półświatka, które określałyby moją przynależność do niego, jak też wykazywałyby sens owej przynależności. Podążając od ogółu do szczegółu, w pierwszym rzędzie przyszedł mi na myśl stricte społeczny charakter ludzkiej natury, pchający każdego w ramy pewnych organizacji, które odpowiadają szczególnym zainteresowaniom człowieka. Taternictwo wpisuje się w ten schemat. Jednak w tym wypadku zachodzi pewna sprzeczność.
Taternictwo bowiem jest rodzajem ucieczki od społeczeństwa, ucieczki od zgiełku, od tego czym oddycha cywilizacja Jest ono niejako próbą uwolnienia się z wszelkich społecznych aspektów życia, jest sytuowaniem się na marginesie społeczeństwa, przeciw socjalizacji z innymi (przynajmniej tymi którzy nie są na drugim końcu liny). Jest taternictwo swoistym jednoczeniem się z naturą, z naturą nieujarzmioną. Jest próbą znalezienia azylu przed nieumiarkowaną ingerencją ewolucji w pierwotną naturę człowieka.
Jak więc tworzyć nowe relacje, skupiać się w organizacjach czy klubach, przy jednoczesnym dążeniu do minimalizacji jakichkolwiek więzów społecznych? Czy owa sprzeczność aspołecznych dążeń do odosobnienia, do granic dzikiej natury, przy jednoczesnym pragnieniu akceptacji, lub przynajmniej zrozumienia tych irracjonalnych dążeń, przez resztę społeczeństwa, nie tłumaczą najlepiej skomplikowania indywidualistów, dążących do szczytów? Jak zdefiniować środowisko taternickie, kto je tworzy, jak bardzo zmienił się jego profil psychologiczny na przestrzeni lat? Kim więc są ci, którzy szczycą się szczególną bliskością tatrzańskich zerw?
Próbowałem nakłonić, bardziej ode mnie reprezentatywne, osoby z tegoż środowiska, do paru odpowiedzi na pytania mające przybliżyć mnie ku definicji środowiska, ku temu kto je tworzy lub też co je charakteryzuje. Znamienita większość zagadniętych o to, wymijająco uważała się za niekompetentną w temacie i nie chciała w ogóle odpowiadać na tak 'trudne' pytania, tym trudniejsze, że dotyczące pośrednio ich kolegów. Inni, ci bliżsi, powiedzmy eufemistycznie - „organom taternickim”, zachowali się na miarę politycznych geniuszy, deklarując szczerą chęć odpowiedzi, ale czekając na zmęczenie pytającego i samoczynne wyczerpanie tematu. Nie wiem, czy bardziej z dumy, czy też z lenistwa, już obyty w korespondencji z „organami taternickimi” i poznawszy większość technik uników, zaprzestałem natrętnego przypominania.
Właściwie ten wstęp, ta próba uzyskania definicji środowiska z jądra owego środowiska, mogłaby być sama w sobie jego charakterystyką. Niestety muszę sam sobie przynależność do niego przypisać, a przez to drążyć temat aż do wyjaśnienia. Dlaczego niestety? Sądzę że z tych samych względów, dla których większość moich respondentów nie chciała się mieszać w jakiekolwiek próby charakterystyki tego grona, do którego siłą swoich zainteresowań przynależy. Bynajmniej nie tyle z obaw o jakikolwiek ostracyzm, lecz by siebie samego automatycznie nie włączać w pejoratywny wizerunek okołogórskiej materii, by nie psuć sobie i w sobie tatrzańskiej estetyki, którą mają ponad wszystko i wszystkich. Najzwyczajniej nie chcą się utożsamiać ze środowiskiem.
Cóż jest bardziej reprezentatywnego dla owego środowiska, niż Polski Związek Alpinizmu, czy choćby Kluby Wysokogórskie jako jego komponenty? Struktury organizacyjne PZA są tak dalekie od Tatr, jak Tatry od Himalajów. Moje doświadczenia z tą organizacją, przy okazji tworzenia Tatr Przejścia i prób ujednolicenia podsumowań sezonów, a więc doświadczenia nie prywatne, a w służbie społecznym celom taternickim, dowodzą jej inercji na każdym poziomie, a także politycznej formy, formuły, czy charakteru, gdybyż dało się ów tam zauważyć. Być może pokutuje we mnie uprzedzenie z poprzedniej epoki, przed przynależnością do wszelkich sformalizowanych grup, i z tego powodu nie zostałem nigdy członkiem PZA ani żadnego KW. Czemuż więc czuję się niejako elementem środowiska? Element wydaje się tutaj niezwykle trafnym określeniem.
W kontekście osób, które daleko lepiej poznały Tatry ode mnie, które daleko głębiej i wnikliwiej je opisały, czy o nich piszą, jestem jedynie małym elementem tworzącym ich współczesny obraz. Istnieje zapewne wiele niekonstruktywnych dla Tatr elementów jego środowiska, mających niewątpliwie wpływ na ich wizerunek. Można by tu zapewne przywołać różnego autoramentu urzędników, ale także piszących o Tatrach pseudo znawców tatrzańskiej tematyki. O jednych i drugich niejednokrotnie wspominał już Włodek Cywiński w swoich przewodnikach.
Wyidealizowany obraz wspólnoty ludzi, skupionych wokół wysiłków na rzecz najwspanialszych Tatr, nie może znaleźć odbicia w świecie realnym. Ten życiowy banał, inaczej sformułowany, pojawia się w wywiadzie dla portalu „noweidzieodmorza”, gdzie Kacper Tekieli na pytanie jakie jest polskie środowisko wspinaczkowe, odpowiedział:
Są bohaterowie pozytywni i negatywni, są kłótnie i przyjaźnie, zdarzają się sytuacje, gdy ktoś komuś wbija nóż w plecy – nie jest to nieskazitelna brać. Ale warto oddzielać przyjaciół od kolegów, wiedzieć od kogo czego można oczekiwać. Wydaje mi się, że pomimo tego to zwyczajni ludzie ze wszystkimi zaletami i wadami, jakie mają wszyscy.
Kacper jest postacią dobrze znaną w świecie taternickim. Jakkolwiek nie pochwalam jego 'uelisteckowej' maniery 'czasowej', (a może to nie maniera, lecz wymóg nowych czasów, 'nowego wspaniałego świata gór'?), to uznaję jego sportowe aspiracje, nie kryjąc swojego negatywnego stosunku do tak zwanego wyczynu w górach. Nie jest to też przeszkodą w naszych kontaktach, może dlatego że moje ambicje oscylują wokół zdobyczy taternictwa międzywojennego. Ale czy rywalizacja nie jest tym czynnikiem, który w ogóle tworzy środowisko taternickie?
Sporo wydarzeń nasuwa się w tym miejscu, choćby sprawa „Golden Lunacy”. Pomimo tego, iż rzecz nie miała miejsca w Tatrach, to skupiła wokół siebie całe środowisko, łącznie z wyprawą weryfikacyjną pod auspicjami PZA. Tak więc środowisko tatrzańskie może sięgać aż po Grenlandię. Choć może lepiej by było, gdyby się jednoczyło, za przykładem Adama Karpińskiego i Konstantego Narkiewicza – Jodko przy wyprawie w Andy, albo „choćby” przy zimowym przejściu Głównej Grani Tatr. Co się stało, że na tej grani nie stanęli tego lata razem koledzy i przyjaciele? Czy to rywalizacja, próżność, lub też 'Pani Sława' ich poróżniła? Jakim sposobem, te same góry które tych ludzi do siebie zbliżyły, po jakimś czasie między nimi stanęły i ich poróżniły? No nie góry rzecz jasna, lecz co? A dlaczegóż to nie doszło na łamach „Tatr”, do publikacji wiadomości o tym tak ważnym wydarzeniu dla Tatr, jak podwójne pokonanie Grani Głównej przez polskich wspinaczy w jednym sezonie? Czy na to pytanie znają odpowiedź środowiskowi 'działacze'?
Dlaczego siebie sytuuję pośród tej 'niegodziwej materii'? Ponieważ ona sięga do Tatr, jak i ja ku nim sięgam, lecz ona je kala swym brudem, a one dla mnie są ostoją czystości i dziewictwa. Nijak nie mogę się wyzbyć infantylnego idealizmu. Jeszcze jedno w środowisko mnie wpisuje - podsumowania sezonów wspinaczkowych. Z dziecięcą ufnością zakładałem stronę tatry.przejscia.pl, która owym podsumowaniom służy. Przy tej okazji dotknąłem niejako środowiska, po raz pierwszy świadomie. Przestałem być anonimowy. Dobrowolnie i z uśmiechem wstąpiłem w jego ciasne szeregi. Od razu natknąłem się na kilka podłości i pazerności, łącznie z próbą przejęcia strony i domeny internetowej przez osobę w środowisku zakorzenioną. Ale też zostałem obdarowany bezinteresowną pomocą, przeważnie przez ludzi środowisku nieznanym. Poznałem wiele osób życzliwych idei Tatr Przejścia, które w żadnej mierze nie czują się nawet najmniejszym elementem środowiska.
Nie można z moich doświadczeń wysuwać reguły. Czy jednak nie jest tak, że wszędzie tam, gdzie sprawy większej wagi mogłyby, czy też wymagają zaangażowania grupy ludzi, zorganizowania tej grupy w celu współpracy i współdziałania, pojawiają się niestety działania stricte polityczne, nie odnoszące się do żadnej konkretnej partii, czy aktualnej władzy, ale skupiające małe koterie, szukające partykularnych interesików, krótkowidzące, małostkowe. Czy to nie jest przypadkiem tak, że kiedy sukces przekuwa się w sławę, ginie duch, który do tego sukcesu prowadził? Niech będzie nim wejście na szczyt, ale może nim być też stanowisko prezesa klubu. Czy tam gdzie flesze i banknoty, niechybnie plenią się zazdrość i chciwość?
Z sentymentem, żeby nie powiedzieć z sentymentalizmem, wracam do czasów swoich pierwszych tatrzańskich uniesień. Wstępowałem w odludne rejony Tatr jako neofita, bez świadomości rekordów i przepisów. Interesowały mnie co najwyżej przypisy, w Paryskim, albo Nyce. Z ciekawości, z pragnienia bliskości tych gór, poznawałem postacie z zamierzchłej przeszłości, które się z Tatrami zmieszały, aż po zostawienie w nich siebie, aż po naznaczenie ich sobą. Jak oni przed strażnikami Hohenlohego, tak jak przed TANAP-em uciekałem i w skrytości dzikich turni, po bezwstydnie wolny granit sięgałem. Drżałem jak tchórz przed parkowymi tablicami i przed kamiennymi lawinami. Ale widziałem też, jak samotne limby kłaniają mi się w pas, jak niedźwiedzie wychodzą z gawr, jak środowisko Tatr oddycha ze mną, jak staję się jego współistnieniem. Przy każdej ścieżce i przy każdej ścianie, pojawiały się postacie. Zamierzchły czas ożywał w toni 'Wahlenbergowych Stawów' i w 'Rysie Kordysa'. Bezwiednie, jedynie z pragnienia bliskości owych miejsc, współodczuwania ich, garnąłem się do urwisk coraz bystrzejszych, coraz odleglejszych. Wydawało mi się, że wszyscy ci ludzie z kart przewodników i z książek dostąpili swoistej ekspiacji, osiągnęli wyższy stopień wtajemniczenia, którego ja jeszcze nie jestem godzien, ale do którego kiedyś dorosnę (mimo że liczyłem wtedy prawie trzydzieści lat). Znaczącym elementem owej ekspiacji było w moim mylnym mniemaniu, przynależenie do środowiska. Wydawało mi się to czymś zupełnie naturalnym, oczywistym, związanym z dzieleniem się wiedzą, doświadczeniem, odkryciami taternickiego dziedzictwa i dziewictwa.
Nosiłem w sobie ten wizerunek Ziemi Obiecanej z postaciami z minionych epok i niemal bezwiednie przeniosłem go na współczesność, nie mając żadnego pojęcia o tym, kto tworzy środowisko taternickie, ani co to oznacza. Wspinałem się by dotknąć miejsc, do których nie sięgnąłbym inaczej, z kolegami, którzy mieli niezbędny ku temu sprzęt, Nie rozumiałem skali trudności, ani ducha rywalizacji. Wreszcie zacząłem się stykać z ludźmi, którzy należeli do klubów, którzy zabierali głos w internecie. Zobaczyłem, iż forumowe wygi bywają w Tatrach rzadziej, niż wilki pod Krokwią. Szybko spostrzegłem, że nie są oni w nic wtajemniczeni, a tworzą środowisko taternickiego ku któremu tęskniłem. Wtedy uzmysłowiłem sobie, czy też oddzieliłem w sobie taternictwo od tegoż środowiska. Wspinając się, jestem taternikiem. Może tym z epoki Stanisławskiego, zanurzonym w bujdałkach i w miłości do kwiatka, ale nie tym, który tworzy współczesne środowisko – nienaturalne, a wirtualne. Pisząc, schodzę z gór na ziemię.
Ale jest we mnie iluminacja. Widzę rzesze bezimiennych taterników, mających nazwiska, lecz nie drukowane żadną czcionką, opowiadających o miejscach, gdzie litwor pije wodę z niebywałego strumyka, gdzie ściany dziewicze łypią w dolinę bez spita, gdzie brać taternicka radością z gór upita, gdzie sława zjadła siebie do syta, gdzie podłość i zawiść znika ...
Tekst i zdjęcia Adam Śmiałkowski
ps.
Nie wszystko co ważne dla Tatr, może znaleźć swoje miejsce na łamach „Tatr”. Nie wszystko co określa współczesnego taternika, może się spotkać z uznaniem „Taternika”. Niemniej wszyscy, mniej przychylni i bardziej nieprzychylni, zasługują na moje podziękowania. Dzięki odosobnieniu pośród grani Tatr, trafiłem w środowisko, które ich pełnię miało mi przybliżyć, a ukazało jedynie, że charakter tych gór zasadza się na tym co nie jest społeczne. Szczególnie dziękuję Grzegorzowi Folcie, który dowodzi iż możliwym jest zarówno głębokie zakorzenienie w naturalnym środowisku Tatr, jak i środowiskowa aktywność na niwie szeroko pojętej kultury Tatr. Dziękuję mu za pomoc przy tworzeniu strony i korektę publikowanych materiałów.