Iluzja charakteru i kreacja kłamstw. Bajkowy świat cesarskich szat.

Iluzja charakteru i kreacja kłamstw. Bajkowy świat cesarskich szat.

Nic tak doskonale nie kształtuje charakteru jak przeciwności i trudności. To dla zmagania się z nimi i dla wyrabianiu hartu ducha w tej walce, taternicy, alpiniści, himalaiści wyruszają na podbój gór. To one ponoć najlepiej kształtują charakter. Jak śpiewał Włodzimierz Wysocki, to w potyczce z nimi sprawdza się rzeczywistą wartość człowieka i przyjaciela. Tam okazuje się on słaby lub silny. Lecz człowiek zawsze pozostaje tylko człowiekiem i nie jest wiecznym herosem, choćby przeżył niejedną zamieć śnieżną i niejedną lawinę kamienną. Toteż może ulec słabości w niejednej sytuacji. Czasem więc, dla podtrzymania wiary w siebie, dla utrwalenia własnego przekonania o swej sile i twardym charakterze, taternik, alpinista, szyje sobie sam dla siebie, choć współcześnie to nawet bardziej dla innych, iluzoryczne szaty mocy i niezłomności. Tworzy iluzję osiągnięć i możliwości. Bywa że pomagają mu w tym inni. Niosą za nim utkany z fikcji złoty płaszcz przepychu chwały.

Współczesność tworzy nowoczesnych herosów. Stawia im inne wymagania, ma wobec nich inne oczekiwania niż te z ballady Wysockiego. Twardziel, nieugięty fizycznie i psychicznie siłacz, to już przestarzały model charakternego osobnika. Przeciętny, zwykły szary człowiek, który swoją wielkość i nieprzeciętność buduje na zrębach mocnego charakteru, to całkowicie nieatrakcyjny bohater. Zmagający się z samym sobą i przeciwnościami losu, zatroskany o zachowanie godności i honoru do ostatniej chwili życia outsider, choćby tylko sam jeden pozostawał świadkiem swoich zmagań o te wartości, to archaizm. Wierność zasadom to przeżytek. Zasady muszą mieć charakter utylitarny, a nie ideowy. Mają sens i rację bytu, wtedy gdy służą promocji, kiedy zyskują ‘lajki’. Z kolei przyrost ‘lajków’ umacnia i wyznacza pozycję w grupie, sytuuje bohatera we właściwym miejscu na Ziemi. Bez nich droga wojownika przestaje mieć sens, bez nich żaden wojownik nie istnieje. Dzisiejszy bohater, to nade wszystko ten, który cieszy się uznaniem innych. O jego charakterze świadczy masowość uznających jego istnienie i jego siłę. Im większa ilość osób tą siłę potwierdza, tym mocniejszy on się staje. Jego moc nie bierze się z siły charakteru. Tą moc uzyskuje on z masowego przekonania o tym, iż jest on jej posiadaczem. Gdyby nie owa masowość uznająca ową moc, to sam nigdy by w nią nie wierzył. To przekonanie innych, skłania go do uznania racji większości. Tak więc jego własny charakter zaczynają tworzyć niejako inni, a on sam patrzy na siebie oczami innych, jego charakter staje się uzależniony od innych, opinie innych o nim stają się opinią jego o sobie. Imaginacja ożywa, wkracza do świata realnego.

Ten sposób bycia, czy nawet model życia, wdarł się do świata gór. Opanował, a może i opętał niektórych adeptów wspinaczkowych wyczynów. Głównie tych, którym bliska i miła jest rola celebrytów. Choć wydaje się ona odległa od pustych dolin, odludnych ścian, wręcz nie przynależna do świata alpinizmu. Ale także ten świat wciąż się zmienia. Choć czasem niepostrzeżenie, to jednak nieustannie. Niewątpliwie przyczyniła się do tego i przyczynia wirtualna rzeczywistość, w której kreacja imaginacji jest wręcz nieograniczona, a wiarygodność iluzoryczna. Dla dosłownego zobrazowania tej zasady, przywołam znamienny przykład, o którym napisał portal Wspinanie w artykule pt. „Tak nie robi się przejść, czyli o łamaniu zasad”. Otóż znany wspinacz dokonuje powtórzenia bardzo trudnej drogi, autorstwa innego nie mniej znanego wspinacza i zamieszcza film z tego przejścia Tyle tylko, że przy tym powtórzeniu oszukuje. Dla laików, osób niemających wiele wspólnego ze wspinaniem sportowym, owe oszustwa przy sposobie asekuracji są nie do uchwycenia. Można więc śmiało puścić w świat wieść o drugim przejściu, które de facto się dokonało, no bo jest film, widać na nim ów wyczyn. Ale wprawne oko autora artykułu wychwyciło fałszerstwo, na które też zwrócił uwagę autor drogi, pisząc w rozgoryczeniu:

„W mojej głowie rodzi się wiele pytań: Jakie są granice ludzkiego ego? Dlaczego ludzie tak bardzo kłamią? Po co się wspinamy? (…) Wszystkie te kłamstwa i fałszerstwa muszą się skończyć. Dokąd zmierzamy… Co będzie dalej? Umieścić sędziów na drodze, bo wspinacze nie przestrzegają już zasad gry?”

Oburzające, prawda? Oburzające i frustrujące, podwójne. Bo czym się stał w tym momencie długotrwały wysiłek i trud autora drogi? Został zdegradowany i umniejszony. Bo jak zmieniać ludzi, który nie przestrzegają zasad, dla których charakter to artefakt minionej epoki? Ludzi, będących jak się wydaje, jednymi z bardziej przywiązanych do zasad, którym dla blichtru sławy nie przyjdą do głowy małe, głupie i absurdalne kłamstwa. Ta oburzająca bezradność w pytaniach bez odpowiedzi, nie bierze się jedynie ze złości za podeptanie zasad. Ona jest potęgowana nagminnym występowaniem tego typu, chciałoby się powiedzieć – incydentów, ale występujących już masowo, od skalnych dróżek po Himalajskie wyprawy. Drobiazgowość zdarzenia nie jest tu bez znaczenia, bowiem wydaje się tak nieistotna, że nie warta pochylania się. A to jednocześnie sprzyja masowej ignorancji dla tego typu zachowań. Toteż rodzi pytania natury ogólnej. To że tak się dzieje, uzyskuje swoją trwałość i rację bytu poprzez rosnące zapotrzebowanie na sławę i poprzez ginący popyt na odwagę. Popyt odwagi dbania o charakter, odwagi reagowania, odwagi obnażania fałszu, wreszcie odwagi bycia w zgodzie ze sobą, a nie z kreacją własnego obrazu, który generowany jest w sieci za pomocą newsów i filmików mających ową kreację utrwalić i potwierdzić. Ten ostatni akt odwagi staje się wewnętrznie sprzeczny, gdyż jest dławiony poprzez szybkie zapotrzebowanie na medialny sukces. Tak jak łatwo jest zdławić każdy przejaw walki o prawdę, zwykłym internetowym hejtem, tak równie łatwo za pomocą mediów społecznościowych można wylansować „byle jaki sukces” dla uzyskania efektu sławy, zazwyczaj nieadekwatnej do rzeczywistych osiągnięć.

Niepoślednią rolę odgrywają tutaj media. To one są tym narzędziem, które przyspiesza przyrost sławy, przeważnie poprzez przyrost kłamstw, szczególnie małych, bo w zasadniczej krytyce pomijanych. Staje się to łatwe i możliwe, bo ponoć milczenie jest złotem, promocja nie uwzględnia zasad, prawda ma się bronić sama, a świadectwem siły charakteru jest siła popularności. Tą zaś kreują i propagują mass media, wpływając najmocniej na opinię publiczną. Najczęściej jest to opinia wirtualnych obserwatorów życia, wirtualnie żyjących, modele życia i charakterów z Internetu czerpiących. Takim obserwatorom łatwiej jest sprzedać każdy wyczynowy tombak, w byle jak zakamuflowanych półprawdach, czy w ładnie opakowanych, nie zawsze sprawdzonych informacjach. Wśród wartościowych osiągnięć, wmieszane w ich blask, funkcjonują te pulsujące blichtrem. W artykułach i wywiadach, na festiwalach i spotkaniach lśnią niekiedy intensywniej od tamtych rzeczywistych wyczynów, które w zbyt surowej formie podane są mniej znane, a przez to mniej ciekawe, mniej uwagi skupiające. Możliwości kształtowania opinii są wielką siłą mediów, toteż nie bez przyczyny określa się je mianem czwartej władzy. Jaka jest odpowiedzialność za słowa, za prawdę i za charakter informacji, osób tworzących przekaz? Czy dyrektorzy górskich festiwali, redaktorzy naczelni czasopism z górami związanych, mają dość wiedzy i charakteru, a zwłaszcza odwagi, by fałsz i kłamstwa sprawdzić a nawet zatrzymać?

Tu niestety trzeba zaprzeczyć. Czasem nie mają wiedzy, a częściej nie chcą jej mieć. Sięgnę do przykładu z tatrzańskiego ogródka, moim zainteresowaniom najbliższego. Pewien wyczyn o rzekomo solowym przejściu Głównej Grani Tatr, mimo precyzyjnego wykazania tej nieprawdy (*), nadal jest powtarzany. Rzecz wydaje się niewielka, niemal tak mała, że niewarta wspomnienia. Chodzi tylko jedno słowo, o solo, o to że powszechnie znany i z osiągnięciami taternik przeszedł Główną Grań Tatr solo, mimo że tak nie było. Ów taternik, jak sam o sobie pisze, jest wyluzowany, a większym wyzwaniem od takiego przejścia jest według niego, przeżycie dwudniowego festiwalu techno. Może i tak, lecz w zależności od sytuacji, to nieznaczące przejście, w innym wypadku staje się na tyle wybitne, że w swoim wspinaczkowym CV obok alpejskich dokonań ujmuje je jako jedno z głównych tatrzańskich osiągnięć. Ten swoisty relatywizm, owo nadawanie wartości temu przejściu zależnie od okoliczności, przynależy tylko samemu autorowi przejścia (a właściwie, powtarzającemu je). Ocenianie go przez innych jest według niego niemożliwe, bo nikt tego nie rozumie tak jak on, ale też nikt tego nie zrobił tak jak on. Posłuszni temu wezwaniu redaktorzy i dyrektorzy nie ośmielają się nawet oponować, a już broń Boże czegokolwiek analizować. Fakty przestają mieć dla nich znaczenia. Wszyscy zgodnie uczestniczą w narzuconej narracji. Czy dali się zmanipulować? Czy też stopień popularności tej osoby, był dla nich na tyle wielki, że zabraniał im a priori kwestionować cokolwiek z otrzymanego przekazu. Przyjmijmy, że mogli o czymś nie wiedzieć, lub coś przeoczyć. Mogłoby tak być, gdyby nie to, że otrzymali prośbę o sprostowanie, oraz o odpowiedź i reakcję na list, będący jednocześnie apelem o utrwalanie etycznych zachowań, tak w górach, jak i w dziennikarstwie. Tylko jedna Pani Redaktor odpowiedziała, że nie można zamieścić sprostowania, ponieważ zostało przesłane po upływie czasu przewidzianego prawem prasowym. Apel więc pozostał bez odpowiedzi. Milczenie bywa złotem, ale też ignorancją.

Ignorancja to forma obrony, czy też ucieczki. Przemilczaniem, unikaniem dyskusji, zamyka się usta. Temat przestaje istnieć, więc nie ma o czym mówić. W 2017 roku na forum wspinanie.pl ktoś napisał proroczo:

„Zadziwia mnie jednak pewna zależność. Im bardziej medialne jest czyjeś osiągnięcie tatrzańskie, tym mniej skorzy są jego autorzy do dyskusji merytorycznej na jego temat i odpowiadania na, najczęściej niewygodne, bo zaburzające wykreowany obraz medialny, pytania. Uniki, bagatelizowanie, wtórne ataki, nagłe przekuwanie medialnych "rekordów" w "piękną przygodę" i mnóstwo innych wyszukanych, przemyślanych i co najważniejsze celowych zabiegów. A ktokolwiek śmie zwrócić na to uwagę najczęściej zrównywany jest z ziemią, ewentualnie jest kompletnie pomijany i przeczekiwany. Pytania pozostawione bez odpowiedzi znikną w otchłani sieci, a "rekord" pozostanie "rekordem". Ot sprytna i jakżeż skuteczna taktyka”.

Niewygodne treści należy odrzucić. Mogłyby one nadwyrężyć, albo i zburzyć dotychczasowy obraz pewnych osób, czy ich osiągnięć. Obraz, niejednokrotnie długo budowany, przez gros osób, w mniej lub bardziej świadomy sposób, wspomagany. Obraz, czy też wizerunek, musi być zgodny z linią programową, czy też propagandową, przyjętą przez czynniki wyższe, to jest te, cieszące się autorytetem, czy mające określoną pozycję w grupie, albo najbardziej decyzyjne. Nic nie może mącić i burzyć wizerunku, choćby fałszywego. Dlatego redakcje i dziennikarze muszą ukrywać i kamuflować fałsz. Ewentualnie udawać, że on nie istnieje. Raz stworzone dzieło, puszczony news muszą być konsekwentnie podtrzymywane w przyjętej pierwotnie formie. Toteż nie ma listów do redakcji, bo nie ma miejsca na zbyt trudne polemiki, które nie daj Boże, mogłyby ujawnić jakieś niedociągnięcia, braki, niewiedzę, a co gorsze nieprawdę. Nikomu nie wolno wspominać o błędach, manipulacjach, czy mistyfikacjach. To mogłoby dyskryminować jakąś długotrwale budowaną narrację. Mogłoby świadczyć o czyjejś niekompetencji. Należy wytrwale utrwalać choćby największy absurd, byle się nie wycofać z błędów własnego rozumowania, byle nie okazać słabości, byle nie ugiąć się pod najbardziej merytoryczną krytyką. Koniecznie trzeba tworzyć coś niepospolitego, nieprzeciętnego, ponadczasowego (mniejsza o spójność, rzeczowość, a zwłaszcza o coś tak abstrakcyjnego jak prawda), zarówno w redakcji, gdy się coś lub kogoś opisuje, jak i na prelekcji, gdy się coś, czy nawet siebie, przedstawia. Pospolitość nie ma prawa zaistnieć w przestrzeni publicznej, choćby przyszło zasypać ją stekiem bzdur. Ukazywanie bzdur i obnażanie absurdów są niedopuszczalne. Nikomu nie wolno osłabiać obrazu idola, czy guru, zwłaszcza komuś, kto go nie tworzył. Nie wolno go nadwyrężać, choćby był wyimaginowany, zarówno twórcą, czy współtwórcą, jak i samemu guru. Szczególnie ten ostatni musi kultywować w sobie niebosiężny wizerunek, gdyż inaczej utraciłby punkt oparcia w świecie zewnętrznym, który go utrzymuje przy życiu i który go do życia powołał.

Ten zafałszowany świat ułudy ma już nawet swoje motto, naukowo uzasadnione, coraz intensywniej do coraz młodszych głów wtłaczane. W biznesie i zarządzaniu funkcjonuje ono pod hasłem: „fake it till you make it”. Co można najłagodniej przetłumaczyć jako: „udawaj aż ci się uda”. Określa się to mianem zaklinania sukcesu. Udawanie kogoś kim naprawdę się nie jest, staje się współczesną drogą awansu. Każdy adept tej sztuki kłamstwa otrzymuje gwarancję, że wytrwałość w oszukiwaniu zostanie nagrodzona uznaniem oszustwa za byt prawdziwy i rzeczywisty. Mówiąc wprost, dzisiejsze czasy to era pozerów, także pozornych zdarzeń i pozornych osiągnięć. Osoby zupełnie pozbawione charakteru, sztuczne i plastikowe, uzyskują w ten sposób pochwałę nijakości i usprawiedliwienie dla braku wartości. Wszystko co się im nie uda, co im nie wyjdzie, należy przykrywać „dobrą miną do złej gry”, czyli fałszywym przekonaniem, że jest znakomicie. Wszystko czego się nie da uzasadnić faktami, rzetelnymi opisami, należy zaszyć złotymi nićmi iluzji. Po prostu należy kłamać, kłamać, kłamać. Kłamać dotąd i tak długo aż inni uwierzą, że to co się im mówi, kłamstwem nie tylko nie jest, ale nigdy nie było. Toteż rację miał ów rzekomy ‘solista’ mówiąc, iż obnażanie fałszu nie służy budowaniu środowiska wspinaczkowego. To bowiem pozbawia wielu osób imaginacji, ułudy wirtualnego życia i wirtualnych guru. Jest czymś zupełnie sprzecznym z nowoczesnym modelem tworzenia PR-owego wizerunku. Zaś przyjmowanie jakichkolwiek kryteriów i zasad, niszczy mass medialny ‘indywidualizm społeczny’.

Czy istnieje możliwość zrównoważenia tych dwóch światów, bezkompromisowych charakterów i bezwartościowych pozerów? Silne i wyraziste charaktery istnieją we współczesnym świecie. Wiele z nich kroczy w zupełnej izolacji od głównego nurtu. Sięgają po najbardziej wymagające przejścia, dokonują także samotnych przejść Głównej Grani Tatr i robią to wyłącznie dla siebie. Niektórym przedstawicielom mainstreamu wydaje się to do tego stopnia niewiarygodne, że pytają, czy aby na pewno znam takie osoby, czy one są rzeczywiste. Tacy ludzie istnieją i są jak najbardziej realni. Mało tego, nie chcą żadnego rozgłosu i nigdy o niego nie zabiegają. Niestety współczesność tego nie toleruje. Dla współczesnych egzystencja takich osób jest pozbawiona sensu. Wręcz pożądane byłoby, aby te osoby stały się medialnie, choćby po to, by tworzyć siłę tych, którzy nie chcą i nie umieją udawać ani kreować imaginacji. Nie ujawniając swojego istnienia, nie przemawiają do nikogo. Dla równowagi potrzeba też, by swój pogląd głośno wyrażali ci, którzy mają pewien autorytet, czy ustaloną pozycję w środowisku, nawet wtedy gdy ich głos nie pokrywa się z głosem większości. To jest szczególnie potrzebne tym mniej przebojowym, albo nie do końca ukształtowanym charakterom, by uzyskały swoją rzeczywistą siłę i przekonanie o swojej wartości. Takie jednostki często reagują w ten sam sposób co ich idol. Podejmują krytykę, gdy ktoś o ustalonym autorytecie podejmie ją przed nimi. Podobnie z aplauzem, albo wyśmianiem kogoś. Robią to samo by znaleźć się w gronie tych do których chcą przynależeć. Uczestnictwo w zbiorowym aplauzie czyni ich równie radosnymi co innych, choć nie znają powodów tej radości. Szyderstwo i drwiny wraz z tymi, którzy drwią dla wzmocnienia siebie, dodają im sił mimo że nie wiedzą co obśmiewają.

Kto więc powinien dbać o etos, taterników, alpinistów? Samo środowisko, jego przedstawiciele? Pewien znany instruktor PZA napisał kiedyś:

„Niestety postprawda na dobre wdarła się do alpinizmu i potrzeba wielu wysiłków autorytetów górskich i mediów wspinaczkowych, żeby zmienić ten zafałszowany obraz.”

Znowu słowa, które jak ulał pasują do sytuacji wcześniej już przytoczonych. Mimo to ów autorytet nie zająknął się słowem w przypadku pseudo solowego przejścia GGT. Byłbym skłamał, zająknął się drwiną z tego, kto fałsz wykazał. Potrzeba wysiłku autorytetów i mediów wspinaczkowych w pewnych momentach znika albo ucieka. Ten sam który ją przywołuje, nie widzi owej potrzeby wysiłku, gdy zafałszowany obraz układa mu się wprost przed oczy. Woli drwić z tego, który mu o tym kłamstwie mówi, niż zabrać rzeczowy głos na temat zwykłej ściemy i być wiernym rzekomym pragnieniom zmiany fałszywych obrazów. Ale to wszystko co pięknie brzmi w nowoczesnych środkach przekazu, czy pełnych słuchaczy salach widowiskowych, bywa że w życiu staje się frazesem. Czy decyduje o tym kumoterstwo, a może koleżeństwo nie jest już tak istotne, jak oczywisty brak konsekwencji w działaniu, jak brak potwierdzenia słów czynami. Istotnym natomiast jest to, iż jakiś rodzaj solidarności interesów, może mieć znacznie większą wartość niż prawda, czy próby sprostania własnym zasadom, a jeśli nie własnym, to tym przez siebie głoszonym. Dzieje się tak najczęściej z czystego koniunkturalizmu, ustawiania się po wygodnej dla siebie stronie, lub też z braku odwagi opowiedzenia się po „niewłaściwej” stronie.

Krytyki i krytyków nie brakuje, zwłaszcza gdy znajdzie się grupa, która temu wtóruje. Przy okazji innego przejścia Głównej Grani Tatr sprzed kilku lat, w stylu alpejskim tak się właśnie działo. Ale co krytykowano? Bynajmniej nie styl przejścia, nie aspekty etyczne, nie brak sprawozdania (gdyż jako jedno z nielicznych – było), bo przy tych wszystkich zagadnieniach, niedomówień brakło. Krytykowano „współudział” innych taterników w tym nie dość purystycznym przejściu. Osoby które się dopuściły tak haniebnego czynu, wraz z tym który przejścia dokonał, były zbyt mało popularne i na salonach nie bywałe. Do tego, ten który sprostał temu wyzwaniu na prelekcjach nie występował. Pozbawiony talentów oratorskich czy edytorskich, a przez mainstream obśmiewany, nie miał ani chęci, ani możliwości głoszenia swojego osiągnięcia. Tym samym więc zostało ono zmarginalizowane. To wystarczyło by je zepchnąć w niebyt, a jego autora pozbawić płaszcza chwały. Cóż za paradoks. Oto przejście pseudo solowe zyskuje uznanie jako solowe, choć było w zespole, a to które nigdy nie było wspomniane jako solowe, za uczestnictwo innych taterników jest potępione. Te przykłady uwydatniają to, jak autorytety i mainstream mogą w sposób nieuzasadniony nie tylko kogoś gloryfikować, ale też bezzasadnie rugować. Równie łatwo mogą obniżyć rangę przejść zasługujących na wyższą oceną (choćby i samym przemilczaniem), jak i przydawać wartości przejściom zupełnie przeciętnym, czy też nadmiernie nadętym.

Tak to z jednych zdziera się purpurę, choć solennie na nią zasłużyli. Innym zaś szyje się cesarskie szaty z nici, które sam cesarz sobie przygotował w pałacowym zaciszu (inaczej niż w bajce „Nowe szaty cesarza” Hansa Christiana Andersena, gdzie się tym zajmują fałszywi krawcy). Bajka doskonale znana, ale jakby zapomniana. Właściwie każdy jej aspekt idealnie konkluduje to wszystko co wcześniej poruszyłem. Świat cesarskich szat, utkanych ze złotych nici blichtru, trwa. Fałszywi krawcy, przepraszam – sprytni krawcy, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, czyli media i kreatorzy imaginacji, szyją to, co się im wyraźnie określa, to na co jest zapotrzebowanie. A więc uszyją sukces, dokonanie, a jeszcze lepiej rekord. To osobliwa robota. Tworzyć coś z niczego. Nie używając materiałów, nie nadużywając wysiłku intelektualnego odbiorcy, pokazać coś, co nie istnieje. Dla wielu byłby to wysiłek większy niż rzeczywista praca, ale dla tych bez charakteru łatwiejszym jest pozorowanie działań, niż jakiekolwiek ich podejmowanie. Toteż nie dziwi, brak odpowiedzi gdy prosi się o sprostowanie, czy też sprawozdanie. Lepiej jest kiedy postronnemu odbiorcy fikcja miesza się z rzeczywistością, gdy którąkolwiek z nich trudno jest rozpoznać. Cesarz paraduje przed audytorium, w swojej nagości, którą sam obnażył, by przywdziać płaszcz, z tak misternej tkaniny utkany, że jedynie widzom wyjątkowo przenikliwym i z tkaninami tego rodzaju obeznanym, czyni ujrzenie go, możliwym (toż wyraz solo jest nadzwyczaj wyrafinowany). A że nikt nie chce się przyznać do swojego mało wyrobionego gustu, czy nieznajomości tematu tkanin, to każdy udaje, że widzi ów złoty płaszcz (alpejską wonią przeszyty). Jeszcze dumnie paradujący cesarz, jego rąbek do góry uniesie i wprost przed gawiedzi oczy powiedzie, by z bliska może ta dojrzała, jak efemeryczna to tkanina (fraktalami obszyta). A gdy zachwytom nie ma końca, to i sam cesarz przestaje czuć zimny wiatr na gołym torsie, bowiem iluzja grzeje go tak przyjemnie, iż żaden mróz, a tym bardziej śmieszność, nie są mu straszne. Może ta cesarskość wydać się przesadnym porównaniem, lecz jeśli ktoś współcześnie pełni funkcje kierownicze, albo i prezesowskie, to atrybuty cesarskie stają się adekwatne.

No cóż. Nie dajmy się zwieść fałszywym krawcom i tkaczom. Nie ulegajmy finezyjnej imaginacji. Nie bijmy też pokłonów przed tymi którzy przez innych, albo i samych siebie w złoto przybrani, jedynie przepaskę parcianymi nićmi szytą na sobie mają. Każde ich osiągnięcie w innej dziedzinie, czy na innym szczycie, nie jest wystarczającym powodem, do bezkrytycznego przyjmowania głoszonych sukcesów albo wyczynów. Bądźmy trzeźwo patrzący. Nie dajmy się zaślepić błyskotkami, ni blichtrem czyjejś głęboko rozpowszechnionej sławy. To nie narusza utrwalonego, czy ustalonego przez innych autorytetu. Przeciwnie, to chroni ów autorytet przed śmiesznością. To go dopinguje do większej dbałości o ścisłość przekazu, o unikanie bajkowych imaginacji. Nie powinno być tak, że czyjaś ustalona pozycja w środowisku, jego inne taternickie, czy alpejskie zdobycze, mogą usprawiedliwiać, czy wręcz uwiarygadniać, jakąkolwiek ściemę. Nawet więcej, najmniejsze kłamstwo, niedopowiedzenie, nadbudowa, powodują, że pojawia się wątpliwość, czy przy okazji innych przejść, nie konfabulował, podobnie do tego. To co kiedyś ludzi z charakterem napawało wstydem, współcześnie jest przekuwane w siłę bezczelnego i aroganckiego kłamstwa, które dla niepoznaki otrzymuje status PR-u, albo wizerunku medialnego. Tak formowanej ściemie, czy też imaginacji, nie ulegają jedynie mało postępowi, albo niewtajemniczeni w jej efemeryczny charakter Don Kichotowie.

Tekst i zdjęcia Adam Śmiałkowski

(*) Oto fragment z artykułu, w którym bezpośrednio odniosłem się do owego pseudo solowego przejścia Wadima, oraz do roli mediów:

„Nie dla każdego samotność oznacza to samo. Kolega który prowadził Wadima przez Tatry Bielskie, wydaje się być jedynie zjawą. Skoro jednak był i szli razem, to jego obecność wyklucza przejście samotne. Inny, który dostarczył powerbank również przestał być znaczący. Skoro coś dostarczył i jeszcze odebrał od Wadima sprzęt wspinaczkowy, to był wsparciem. Choć Wadim zaczyna buńczucznie, to w końcu wspomina o tamtych, a po pewnym czasie przyznaje się do korzystania z pomocy innego zespołu na Żabim Koniu – wykorzystania spotkanych wspinaczy do asekurowania go. To jednocześnie i niestety, niweczy solowe przejście. No ale może tego rodzaju uchybienia można jakoś usprawiedliwić? Tylko jak i kiedy stopniować czystość stylu? Czy nie jest z tym tak, jak z owymi szczytami - które z nich są ważniejsze, wybitniejsze? W końcu przy każdym ich ominięciu, a także przy każdym stylowym potknięciu, znajdziemy dość powodów, do usprawiedliwiania: "pośpiechu, lenistwa, lub też przejściowego spadku formy". Te fakty wydają się nie mieć znaczenia dla niektórych dziennikarzy, czy portali, choć większość odstępstw od czystości stylu jest wymienionych na FB profilu Wadima. Wbrew temu co mówi bohater rozgłaszanego wyczynu, do świadomości masowego odbiorcy, usilnie wtłaczany jest zdeformowany obraz jego przejścia. Tak oto tytuł wywiadu w „Górach” brzmi: „O samotnym przejściu GGT…”, w którym Wadim o przygodzie na Żabim Koniu mówi z uśmiechem: „nie wziąłem bloku”. To nie przeszkadza prowadzącemu wywiad dalej lansować swoją tytułową tezę, bo pyta: „Od początku planowałeś solowe przejście bez wsparcia?”. Nie ma zbędnych pytań, żadnej dyskusji, jest tylko bezkrytyczna apoteoza ‘wyczynu’. ‘Wymagające dokonanie’ zostaje narzucone ogólnej narracji i należy je podziwiać z zamkniętymi oczami i ustami. Tak się relatywizuje rzeczywistość. W ten sposób opowiada się o tym co nie miało miejsca, by przykryć odejście od deklarowanego stylu, by je zdegradować do nieistotnego szczegółu. Faktem zaś pozostaje, że nie było to przejście ani samotne, ani solowe, ani bez wsparcia.”

Bibliografia: